Hiris – ballada o lekkości
Są takie perfumy, które choć oficjalnie dedykowane kobietom, w moim odczuciu bezproblemowo nadają się do używania przez mężczyzn. Tak było choćby w przypadku recenzowanych przeze mnie w styczniu Plum Japonais Tom’a Ford’a. Dziś na bloga trafia kolejny taki zapach. Tym razem marki Hermès. A chodzi o Hiris. Kompozycję stworzoną w 1999 roku przez Olivię Giacobetti. I określaną jako poetyczną odę do irysa. A więc jednego z najniezwyklejszych kwiatów, jakie pojawiają się w perfumach. Pytanie tylko, które z jego wielu oblicz postanowiła w swoim dziele podkreślić francuska perfumiarka. A może każde po trochu?
Pierwszą rzeczą, która zwróciła moją uwagę przy okazji testów Hiris jest zaskakująco (przynajmniej dla mnie) lekki styl tych perfum. Bo choć tytułowy irys obecny jest tu od samego początku, to jednak kompozycja jest wyraźnie jasna i przestrzenna. Giacobetti osiągnęła ten efekt poprzez wprowadzenie do głowy swoich perfum sporej dawki aldehydów. Czasami ma się wręcz wrażenie, że całość przybiera lekko metalicznego charakteru. W początkowej fazie odnaleźć też jednak można typowe dla irysa marchwiowe i ziemiste akcenty. A sam zapach posiada raczej zimny i wytrawny charakter. Znamienny jest też brak cytrusów w jego otwarciu. Ich rolę przejęła bowiem kolendra, choć moim zdaniem nie odgrywa tu ona większej roli.
Jeśli chodzi o serce recenzowanych dziś perfum, to nadal pozostaje ono silnie irysowe. Zmienia się jednak sposób, w jaki przedstawiono głównego bohatera. W swojej środkowej fazie Hiris mają bowiem bardziej zielony i jakby roślinny charakter. Co ciekawie kontrastuje z ich początkowym metalicznym obliczem. Wrażenie to zbudowano zaś przy pomocy fiołka oraz pewnej ilości neroli. Przy czym to ostatnie wpływa również na ocieplenie klimatu kompozycji. Serce dzieła Giacobetti jest też bowiem zauważalnie kwiatowe. A to z kolei za sprawą obecnej w nim róży. Na tym etapie zapach wydaje mi się nieco pudrowy, nie powiedziałbym jednak, że jest jakoś specjalnie kobiecy. Przecież wiele męskich klasyków również posiada w swoim sercu wyraźny akord kwiatowy. Warto natomiast zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Mianowicie na sposób, w jaki wszystkie pojawiające się do tej pory nuty służą jednemu celowi. Nadaniu irysowi lekkości i promienistości, przy jednoczesnym zachowaniu jego eleganckiego i wytrawnego charakteru. Myślę, że niewielu perfumiarzy byłoby w stanie skomponować to w taki sposób. Olivii Giacobetti udało się to jednak znakomicie. Zaś w miarę jak zbliżamy się do bazy zapachu, Hiris przeobraża się po raz ostatni. Staje się słodszy i jakby żywiczny. Jego ostatnia faza została bowiem zbudowana między innymi w oparciu o takie składniki jak cedr, migdałowiec i ketmia piżmowa. Pojawia się także szczypta aksamitnej wanilii. A lekkiej goryczki przydaje całości nuta miodu. Choć ja powiedziałbym raczej, że mamy tu do czynienia z woskiem pszczelim. A więc ingrediencją za której aromatem niezbyt przepadam. I która nieco zaburza mi bardzo dobry odbiór stworzonych przez Giacobetti perfum.
Chciałbym teraz poświęcić kilka słów parametrom użytkowym Hiris. Już przy pierwszym teście zapach wydał mi się raczej subtelny, a kolejne próby tylko to potwierdziły. Jego projekcja kształtuje się poniżej średniej. Niemniej, nieco obfitsza aplikacja jest w stanie częściowo rozwiązać ten problem. A jaka jest trwałość kompozycji? Do niej akurat większych zastrzeżeń nie mam. Dzieło Olivii Giacobetti utrzymuje się na skórze przez 6-8 godzin. To dobry wynik jak na wodę toaletową.
Przyjrzyjmy się też jeszcze flakonowi opisywanych dzisiaj perfum. Od czasu swojego rynkowego debiutu przeszedł on małą metamorfozę. Pierwotnie wykonany był bowiem w całości z niebieskiego szkła. Obecnie jest ono zaś przeźroczyste. Niebieska barwa pozostała jedynie na etykiecie. Której kiedyś w ogóle nie było. Teraz zaś widzimy wypisane na niej nazwę zapachu oraz logo Hermès. Zmianie uległa również zatyczka. Dawniej przeźroczysta, teraz jest złota. Nie ma też już srebrnego pierścienia okalającego nasadę atomizera. W moim odczuciu transformacja wyszła jednak flakonowi na dobre. Dzięki niej buteleczka wygląda nowocześnie i elegancko zarazem.
Moim zdaniem Hiris to prawdziwa gratka dla miłośników irysa. I nie mówię tu wyłącznie o kobietach. Dla mnie te perfumy posiadają bowiem całkowicie neutralny charakter. Zresztą, nawet w stosunku do Dior Homme wiele osób jest zdania, że dobrze pasują kobietom. To, co na pewno mogę za to powiedzieć o recenzowanym dziś zapachu, to, że ujął mnie swoją lekkością i swobodą. Kompozycja jest nienachalna a do tego daje użytkownikowi poczucie świeżości i elegancji. Jest trochę jak irysowa mgiełka rozpływająca się w rześkim, porannym powietrzu. Porównanie z mgłą nie jest tu zresztą przypadkowe. Nasz główny bohater, choć od początku prominentny, pozostaje tu bowiem w pewnym sensie zawoalowany. A jego kształt lekko rozmyty, jakby malowany pastelami. Chyba tylko Olivia Giacobetti tak potrafi.
Hiris
Główna nuta: Irys.
Autor: Olivia Giacobetti.
Rok produkcji: 1999.
Moja opinia: Polecam. (6/7)