Dior Homme - bardzo męski irys
Perfumy ze słowem homme w nazwie bardzo często stanowią okręty flagowe swoich marek. Wystarczy spojrzeć chociażby na Dolce & Gabana pour Homme, Gucci pour Homme czy Versace pour Homme. Recenzowany dzisiaj zapach nie miał w tej kwestii łatwej przeprawy albowiem ze względu na swój młody wiek (zadebiutował w 2005 roku) musiał rywalizować z takimi hitami domu mody Dior jak Eau Sauvage i Fahrenheit. W tej nierównej walce spisał się jednak wyjątkowo dobrze i wspólnie z wymienioną wcześniej dwójką stanowi obecnie trio najlepszych męskich perfum tej francuskiej marki. Co zatem wpłynęło na tak wielki sukces tych perfum? Odpowiedzi postaram się udzielić w dzisiejszym wpisie.
Już od pierwszych sekund po aplikacji Dior Homme na skórę wyraźnie czuć aromat irysowego kłącza, które jest głównym bohaterem tych perfum. W pełnej krasie objawia się ono jednak dopiero w sercu zapachu. Niemniej jego wpływ na otwarcie kompozycji jest niezaprzeczalny. W swojej początkowej fazie zapach jest ciężki i ziemisty. Bardzo wyraźna jest również charakterystyczna dla większości irysowych perfum marchwiowa nuta. Początek doprawiony został także lawendą, wśród której niewyraźnie i jakby nieśmiało migocze bergamotka. W ogólne nie jestem za to w stanie wyczuć szałwii, której obecność w składzie na tym etapie zapachu deklaruje producent. Być może jest to częściowo spowodowane oszołomieniem wywołanym przez tak intensywny początek Dior Homme.
Po około poł godziny perfumy łagodnieją a po około godzinie zaczynają nabierać słodyczy. Zmiana zapachu jest ewidentna. Toskański irys bynajmniej nie znika, przekształceniu ulegają jedak towarzyszące mu nuty. Dior Homme wkracza w rejony gourmand, a to za sprawą obecnego w sercu kakao, które twórca tej kompozycji - Olivier Polge - sparował tutaj z kardamonem z Gwatemali. Co ciekawe na oficjalnej stronie Diora ten ostatni wskazany został jako nuta głowy. Powyższa trójka wspólnie odpowiada za nieco pudrowy charakter zapachu. Obecna w tej fazie ambra wnosi za to do niego delikatne drzewne tony, niemniej dodatkowo potęguje też jego słodycz. Perfumy nie stają się jednak lepkie czy cukierkowe, choć kontrast w stosunku do ich mocnego, męskiego intro jest bardzo wyraźny. Na szczęście w bazie Dior Homme gubi część wspomnianej słodyczy stając się bardziej wytrawny. Dzieje się tak między innymi za sprawą typowo męskiej nuty jaką jest skóra oraz haitańskiej wetywerii, która akcentuje tu swoją zimną i ziemistą stronę. Ostatnim elementem zastosowanym na tym etapie perfum jest paczula. Ta nuta dobrze komponuje się z obecnym w sercu i wciąż trwającym w bazie aromatem ambry, o czym przekonał nas już w 1995 roku Francis Kurkdjian tworząc dla Jean-Paul’a Gaultier kultowy Le Mâle. Jeśli o mnie chodzi to finisz Dior Homme pozostaje mimo wszystko za słodki a skórzane akordy za słabo zaakcentowane. Zapach do końca jest jednak męski i elegancki.
Czytałem w Internecie, że trwałość recenzowanego przeze mnie dziś zapachu sięga kilkunastu godzin, jednak wynik żadnego z trzech przeprowadzonych przez mnie testów nawet nie zbliżył się do takiego rezultatu. Dior Homme znikał z mojej skóry średnio po około 6 godzinach a tylko raz udało mu się dotrwać do siedmiu. Powyższego wyniku nie uważam bynajmniej za zły. Perfumy te pozostają przy tym kompozycją raczej bliskoskórną, jedynie przez pierwsze pół godziny projektują naprawdę wyraźnie, w kolejnych dwóch pozostawiając jeszcze za nosicielem niewielkich rozmiarów zapachowy ogon.
Muszę przyznać, że flakon Dior Homme zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Jest prosty i elegancki. Bardzo ciekawym zabiegiem jest też obudowanie plastikowej rurki doprowadzającej ciecz do atomizera metalową osłonką. Całość prezentuje się naprawdę okazale. Po raz kolejny na jaw wychodzi też moja słabość do klasycznych flakonów z przezroczystego szkła…
W podsumowaniu chciałbym zwrócić uwagę na kilka kwestii. Po pierwsze bez dwóch zdań Dior Homme jest zapachem na swój sposób innowacyjnym. Irys wciąż pozostaje tematem, który w męskiej perfumerii mainstreamowej traktowany jest po macoszemu. Tym bardziej brawa należą się Hedi’emu Slimane - ówczesnemu dyrektorowi kreatywnemu męskiego departamentu w domu mody Dior- za postawienie na tak odważną kompozycję. Pierwszy raz w swojej historii marka ta nie ukrywała też, że promuje perfumy oparte na kwiatowym motywie, jak miało to miejsce w przypadku wspomnianych już przez mnie Eau Sauvage i Fahrenheit, gdy dopiero po osiągnięciu przez nie sukcesu Dior ujawnił, że bazują one odpowiednio na nutach jaśminu (Hedione) i fiołka. Stworzony przez Oliviera Polge’a zapach jest jednak w moim odczuciu dość dysonansowy, z wyraźną i moim zdaniem niespójną zmianą aromatów między głową a sercem i bazą. Choć jednocześnie męski i wysublimowany według mnie pozostaje też za słodki i raczej nie będzie pasował młodemu mężczyźnie. Sugeruję przedział 30+. Niewątpliwym atutem jest za to jego duża rozpoznawalność. I pomimo iż Dior Homme to zapach obiektywnie naprawdę dobry, w którym dużo się dzieje, to raczej nie zagości on w mojej kolekcji.
Dior Homme
Główna nuta: Irys.
Autor: Olivier Polge.
Rok produkcji: 2005.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)