Pomegranate Noir – soczysta przyjemność
O perfumach Jo Malone pierwszy raz usłyszałem przy okazji wpisu o… Tom Ford – Noir. Ktoś porównał bowiem tę kompozycję do Pomegranate Noir. A że jestem bardzo dużym miłośnikiem pierwszej, wiedziałem, że muszę poznać i drugą. I tak na bloga trafia dziś recenzja Czarnego Granatu. Zapachu określanego jako mroczny i tajemniczy. A przy tym posiadającego wyraźnie egzotyczny charakter. Nie raz już wspominałem, że nie przepadam za owocowymi perfumami, jednak mimo to postanowiłem dać dziełu Beverley Bayne szansę. Zaintrygowała mnie właśnie niezbyt popularna w perfumerii nuta granatu, wokół której Angielka zbudowała swój zapach. Ale czy udzielony przeze mnie kredyt zaufania został spłacony? Przekonajcie się sami czytając niniejszą recenzję.
Charakterystyczny aromat granatu obecny jest w Pomagranate Noir od samego początku. Słodki i soczysty przedstawia się tu naprawdę przekonywająco. Jednak nie tylko on wpływa na owocowy klimat otwarcia recenzowanych perfum. W ich głowie odnajdziemy bowiem jeszcze kwaskową woń rabarbaru. Oraz nieco wodnistego (to nie wada) arbuza. Trzy powyższe nuty tworzą naprawdę ciekawy i natychmiast rozpoznawalny akord. Ale na nich wcale nie koniec. W pierwszej fazie Pomegranate Noir pojawia się jeszcze malina. A także nieco mroczniejsza śliwka. I to chyba właśnie ona nadaje całości największej głębi. Choć póki co, kompozycja Jo Malone nie wydaje się jakoś specjalnie złożona. Przekaz jaki wysyła jest prosty, ale jednocześnie bezbłędnie trafia do celu, jakim jest mój gust.
Stworzony przez Beverley Bayne zapach dość szybko zaczyna się zmieniać. Choć owocowy wątek nadal jest dominujący, to całość staje się bardziej marmoladowa. Uwidacznia się też nuta goździków. Ich aromat jest ostry i bardzo łatwy do zidentyfikowania. Nadaje Pomegranate Noir wyrazistości. To przejście okazało się dla mnie trochę zaskakujące. Choć dysonansu nie budzi. Zanim jednak nastąpiło, zdążyłem wyczuć pewne dymne akcenty. W tle kompozycji umieszczono bowiem słodkawą, ale i kwaśną zarazem woń olibanum. Towarzyszy mu zaś nieodłączny różowy pieprz. Którego słodycz bardzo dobrze skądinąd pasuje do klimatu opisywanych perfum. Stanowi pomost między ich głową a sercem. Przy czym w tym drugim odnajdziemy również subtelny akord kwiatowy. Zbudowany od został w oparciu o lilię Casablanca, jaśmin oraz różę. Moim zdaniem nie wpływa on jednak jakoś wyraźnie na przesunięcie zapachu w kobiecą stronę. Nadaje mu za to nieco więcej wdzięku i ciepła. Zresztą męski pierwiastek zaakcentowano tu przy pomocy nut drzewnych. Szczególnie gwajakowca. Wspomaga go też jednak drewno cedrowe. By zaś uczynić swoje dzieło bardziej mroczne Beverley Bayne sięgnęła po paczulę. Wspólnie ze wspomnianą już śliwką odpowiada ona za stonowanie, dość jasnego do tej pory, charakteru Pomegranate Noir. Wydaje mi się, że podobnemu celowi służyć ma deklarowany w składzie opoponaks, ja jednak w ogóle go tu nie wyczuwam. W końcówce pojawia się za to jeszcze trochę słodkiego piżma oraz wątek ambrowy.
Biorąc pod uwagę fakt, że prezentowana dziś kompozycja należy do linii Cologne, nie spodziewałem się specjalnie dobrych parametrów użytkowych. Tymczasem ponownie spotkała mnie niespodzianka. Projekcja Pomegranate Noir jest bowiem naprawdę dobra. Powiedziałbym nawet, że zapach ma silnie dominujący charakter. Jego intensywny aromat wyprzedza nas co najmniej o dwa kroki. W Internecie trafiłem za to na skargi pod adresem trwałości tych perfum. Osobiście, w tej kwestii nie mogę im jednak nic zarzucić. Na mojej skórze trzymały się doskonale. A znikały z niej dopiero po upływie 10-12 godzin. Jestem pod wrażeniem.
To może jeszcze kilka słów o flakonie Pomegranate Noir. Jest to klasyczny wzór używany przez markę Jo Malone. Buteleczka wykonana jest z przeźroczystego szkła i ma kształt prostopadłościanu. Przez ścianki widać zawartą w jej wnętrzu jasnożółtą ciecz. Natomiast jej front zdobi obramowana na złoto etykieta. Na niej odnajdziemy zaś informację o producencie zapachu oraz jego logo, jak również nazwę samej kompozycji. Dodatkowo, znajduje się tam również indykacja, że recenzowane perfumy należą do wspomnianej już linii Cologne. Całość wieńczy zaś srebrna, plastikowa zatyczka. I choć flakon ten wygląda bardzo elegancko, to w moim odczuciu zamknięty w nim aromat zasługuje na bardziej oryginalną buteleczkę.
Nie jestem i chyba nigdy nie będę miłośnikiem owocowych perfum. Mimo to, muszę przyznać, że Pomegranate Noir nosiło mi się naprawdę dobrze. Doceniam, że postawiono w nich na granat. To bardzo nieoczywisty i intrygujący wybór. Wspólnie z goździkami tworzy bardzo ciekawą mieszankę. Taką, która pasować będzie zarówno kobiecie jak i mężczyźnie. Co więcej, nosząc na sobie kompozycję Jo Malone słyszałem komplementy od przedstawicieli obu płci. A to już coś. Do tego dochodzi zaś fakt, że dzieło Beverley Bayne ma dość uniwersalny charakter. Pasować będzie na większość okazji. Jedynym zastrzeżeniem jest to, że jak na zapach z noir w nazwie, Pomegranate Noir posiada jednak dość lekki i jasny klimat. Nie widzę też wcale podobieństwa do Noir Tom’a Ford’a. Nie będę się jednak czepiał.
Pomegranate Noir
Główne nuty: Owoce, Przyprawy.
Autor: Beverley Bayne.
Rok produkcji: 2005.
Moja opinia: Polecam. (6/7)