Montabaco – macho z klasą

Dziś jeden z tych dni, kiedy na blogu pojawia się marka, której zapachów nie miałem wcześniej okazji recenzować. A jest nią Ormonde Jayne. Na pierwsze spotkanie z tym brytyjskim brandem wybrałem zaś Montabaco. A więc kompozycję z kolekcji The Four Corners of the Earth (ang. Cztery strony świata), inspirowaną Ameryką Południową. I latynoskim temperamentem. Zapowiada się więc ciekawie. Tym bardziej, że razem z tym zapachem na blogu debiutuje także Geza Schoen. A więc perfumiarz cieszący się niemałą renomą. Z którego twórczością nie miałem jednak do tej pory styczności. Tym bardziej nie mogłem się więc doczekać sprawdzenia jak podczas testów wypadnie Montabaco.

     Muszę przyznać, że otwarcie recenzowanych perfum okazało się dla mnie olbrzymią niespodzianką. Jest bowiem niezwykle rześkie. Co dla zapachu tytoniowego na pewno nie jest powszechne. Tymczasem już w głowie dzieła Gezy Schoen’a wyczuć można jeden z jego ulubionych składników, który stał się symbolem Eccentric Molecules, a więc Iso E Super. W opisywanej kompozycji służy ono do budowy akordu świeżego powietrza. Które najpewniej kojarzyć ma się z Andami. Przy czym w Montabaco ta, użyta przez Niemca, molekuła wyeksponowana jest aż do przesady. Spycha w cień inne obecne w pierwszej fazie zapachu nuty. Wśród których wyczujemy jednak przyjemnie chłodny, przeprawowy aromat kardamonu. Wtórują mu zaś cytrusy, obecne tu pod postacią bergamotki i pomarańczy. W świeży klimat otwarcia wpisuje się natomiast szałwia muszkatołowa. Z kolei nieco dymnej drzewności wnosi, budująca pomost między głową a sercem Montabaco, nuta jałowca.

     Co ciekawe, środkowy etap prezentowanej kompozycji posiada już zauważalnie odmienny charakter niż jej początek. A dzieje się tak za sprawą kwiatów. Choć Iso E Super nadal pozostaje na pierwszym planie, to jego aromat zaokrąglony został przy pomocy magnolii, róży oraz obecnego tu pod postacią aromamolekuły Hedione jaśminu. Do nich dopasowano zaś nieco bardziej cierpki i zielony, a zarazem silniej męski aromat fiołka. Pojawia się także nuta herbaty. Osobiście nie uważam jednak tej części zapachu za specjalnie interesującą. Niemniej, widać, że dzieło Ormonde Jayne  zaczyna nabierać więcej ciepła. Które widoczne jest także w bazie Montabaco. W niej dużo wyraźniej swoją obecność zaznacza bowiem tytułowy tytoń. Choć jego aromat wyczuwalny staje się już sporo wcześniej, to dopiero w ostatniej fazie opisywanego pachnidła zaczyna odgrywać kluczową rolę. Przyjemnie drażni nasze nozdrza. Geza Schoen umiejętnie sparował go z nutą zamszu, co nadało końcówce perfum wyraźnej zmysłowości. Podkreślonej jeszcze przy pomocy bobu tonka i drewna sandałowego. Za bardziej męski charakter zapachu odpowiadają z kolei mech dębowy i szara ambra. Z tym, że oba te składniki pozostają raczej na drugim, a nawet trzecim planie.

     A jak w takim razie prezentują się parametry użytkowe Montabaco? Gdy mowa o mocy tych perfum, to według mnie jest ona w normie. Dzieło Ormonde Jayne zaznacza swoją obecność na naszej skórze, nie bombarduje jednak otoczenia swoim aromatem. To taki macho z klasą. Zwraca uwagę, ale nie robi tego w sposób ostentacyjny. Jeśli natomiast chodzi o trwałość tej kompozycji, to myślę, że możemy być zadowoleni. Zapach utrzymuje się bowiem na ciele przez 8-9 godzin od aplikacji. Czyli całkiem długo. Należy jednak pamiętać, że w przypadku opisywanego pachnidła mamy do czynienia z wodą perfumowaną.

     Wydaje mi się, że wypada poświęcić również chwilę uwagi flakonowi recenzowanego dziś pachnidła. Szczególnie, że to pierwszy raz gdy brytyjska marka pojawia się na blogu. Jak zatem prezentuje się buteleczka Montabaco? Moim zdaniem naprawdę dobrze. Wykonana jest z przeźroczystego szkła i sprawie wrażenie bardzo masywnej. W dużej mierze za sprawą sporych rozmiarów srebrnej zatyczki. A także grubego dna. Na froncie, w centralnym punkcie widzimy natomiast wypisaną nazwę producenta. A nieco niżej samego zapachu. Oraz informację o jego koncentracji. Nie sposób nie zauważyć również wkomponowanych we wzór eleganckich złotych tasiemek. Czy dobrze widzę, że układają się one w litery O oraz J? Nawet jeśli nie, to i tak dodają całości intrygującego wyglądu. Osobiście, bardzo pozytywnie oceniam taki design flakonu.   

     Jednoznaczna ocena Montabaco przysporzyła mi sporo trudności. Kilkukrotnie zmieniałem decyzję na temat tych perfum. Z jednej bowiem strony podoba mi się ich oryginalne podejście do przedstawienia nuty tytoniu w otoczce ze zdecydowanie świeższych aromatów. Do tego zapach posiada wyraźną ewolucję, której kulminacją jest silnie sensualna baza. Nie można też nie wspomnieć o wyraźnie męskim pierwiastku, który przenika dzieło Ormonde Jayne. I to mimo, iż oficjalnie pachnidło to dedykowane jest obu płciom. Z drugiej natomiast strony uważam, że w kompozycji za dużo… no cóż, Iso E Super. Przez co momentami całość wydaje się gryząca. Okazjonalnie zahacza też o rejony znane z odświeżaczy powietrza. I choć rozumiem zamysł jaki przyświecał Gezie Schoen’owi, to moim zdaniem finalny efekt mógł być lepszy. Ani trochę nie żałuję jednak, że zdecydowałem się na testy Montabaco, bo perfumy te są zdecydowanie ciekawe. Nawet jeśli nie do końca w moim guście.          

Montabaco
Główne nuty: Tytoń, Iso E Super.
Autor: Geza Schoen.
Rok produkcji: 2012.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)