Infusion de Fleur d’Oranger – w białych rękawiczkach
Do tej pory moja przygoda z perfumami o zapachu kwiatu pomarańczy miała raczej mało spektakularny przebieg. Być może dziś ulegnie to jednak zmianie. Pod lupę wziąłem bowiem Infusion de Fleur d’Oranger marki Prada. A że obie infuzje, które do tej pory recenzowałem (tj. Infusion d’Homme i Infusion de Vetiver) zrobiły na mnie pozytywne wrażenie, to i oczekiwania co do bohatera niniejszego wpisu były całkiem spore. Zwłaszcza, że stworzona przez Danielę Andrier kompozycja określana jest jako delikatna i zuchwała zarazem. Intrygujące zestawienie. Nie traćmy jednak czasu na marketingowe slogany i przekonajmy się jak w rzeczywistości pachnie Infusion de Fleur d’Oranger.
Praktycznie od razu po aplikacji na skórę czuć, kto jest bohaterem recenzowanych perfum. Choć z początku nie odgrywa on jeszcze tak istotnej roli. Głowa zapachu zdominowana jest bowiem przez nutę neroli. Tutaj raczej zieloną i niosącą ze sobą spory ładunek czystości. Natychmiast też zdałem sobie sprawę, że kompozycja ma znacznie lżejszy charakter niż recenzowane przeze mnie nie tak dawno temu Fleurs d'Oranger Serge’a Lutens’a. Jest klarowniejsza i jaśniejsza. A także na swój sposób bardziej musująca. Żywsza. Jednocześnie początek Infusion de Fleur d’Oranger został delikatnie osłodzony aromatem mandarynki. Nie jest go tu jednak za wiele. Akurat tyle, by uczynić dzieło Danieli Andrier bardziej przystępnym. Muszę też stwierdzić, że zgadzam się ze znalezionymi w Internecie opiniami, że początek zapachu to też jego najlepsza część.
Z czasem coraz silniej uwidacznia się tytułowy kwiat pomarańczy. Jego aromat jest tutaj wyraźny, ale nie przytłaczający. Odnajduję w nim również nieco goryczy. Za to całość skręca w kobiecą stronę. Choć dalej czysta i lekka, staje się wyraźniej słodka. Nadal jednak nie określiłbym Infusion de Fleur d’Oranger jako perfum słodkich. Coraz łatwiej natomiast zauważyć ich białokwiatowy charakter. Szczególnie, że w sercu dość prominentną rolę odgrywa jaśmin. Nadaje on kompozycji ciepła oraz lekko miodowego oblicza. Zauważyłem też, że początkowe wrażenie świeżości dość wyraźnie maleje. Pozostaje jednak efekt czystości. Przesuwamy się w kierunku ekskluzywnego mydła o aromacie kwiatu pomarańczy. Dzieło Prady staje się jednak nie tylko bardziej mydlane, ale i jakby pudrowe. I choć dalej pachnie nieźle, to gubi gdzieś swoją żywotność i wyrafinowanie. Ulega zbanalizowaniu. A na wierzch wychodzi służące tu za utrwalacz piżmo. I w zasadzie gdyby nie jego obecność to nie za bardzo nawet można by odróżnić bazę Infusion de Fleur d’Oranger od serca. Zresztą liniowość tych perfum jest jedną z ich głównych cech. Po obiecującym początku zapach staje się statyczny i mało interesujący. Miałem większe oczekiwania.
Niewątpliwie jednym z atutów recenzowanej dziś kompozycji są natomiast jej walory użytkowe. Przede wszystkim naprawdę dobra projekcja. Infusion de Fleur d’Oranger jest łatwo wyczuwalna na ciele. Wystarczy już niewielka ilość, by aromat tych perfum otoczył nas swoim obłoczkiem. Gwarantuję, że w jego objęciach nie pozostaniemy anonimowi. Do tego dodać zaś należy całkiem niezłą trwałość. W moim przypadku wynosiła ona około 6-7 godzin. Co dla wody toaletowej stanowiłoby całkowicie zadowalający wynik. W wypadku bohatera niniejszego wpisu mamy jednak do czynienia z wodą perfumowaną.
A jak prezentuje się flakon opisywanych dziś perfum? Przede wszystkim muszę zauważyć, że bardzo dobrze pasuje on do charakteru kompozycji. Jest prosty i posiada minimalistyczny design. Wykonany jest z przeźroczystego szkła, przez który widać zamkniętą w jego wnętrzu jasnopomarańczową ciecz. Jej odcień koresponduje z aromatem Infusion de Fleur d’Oranger. W podobnym stylu utrzymana jest też zatyczka. Na froncie umieszczona została zaś jeszcze srebrna blaszka z wytłoczoną marką producenta. Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że podobnie jak sam zapach, również i jego flakon posiada przechył w damską stronę.
Podsumowanie dzisiejszej recenzji chciałbym zacząć od stwierdzenia, że nie jestem (i chyba nigdy nie będę) miłośnikiem kwiatu pomarańczy. Do tej pory nie odnalazłem jeszcze perfum z tym składnikiem w temacie, które naprawdę przypadłyby mi do gustu. W Infusion de Fleur d’Oranger wyczułem jednak charakterystyczne dla linii Infusions DNA Prady. Zapach jest lekki i czysty. Czasem wydaje się nawet sterylny. I myślę, że jego mydlany klimat naprawdę może przypaść niektórym z Was do gustu. Natomiast jeśli chodzi o sam kwiat pomarańczy to dziełu Danieli Andrier bliżej chyba do L'Artisan Parfumeur - Seville a l'Aube (minus wosk) niż wspomnianych Fleurs d'Oranger Lutens'a. Jednak w moim odczuciu kompozycja Prady kroczy własną ścieżką. Choć może nie wyznacza trendów, to nie próbuje też naśladować innych perfum. I gdybym tylko bardziej lubił jej głównego bohatera, to ostateczna ocena mogłaby być wyższa.
Infusion de Fleur d’Oranger
Główne nuty: Kwiat Pomarańczy, Jaśmin.
Autor: Daniela Andrier.
Rok produkcji: 2009.
Moja opinia: Może być. (4/7)