Devin – pod gołym niebem
Dziś znów cofamy się w czasie. I to dość mocno, bo aż do roku 1978. Wtedy to bowiem swoją premierę miały perfumy będące bohaterem niniejszej recenzji. Devin marki Aramis. Warto w tym miejscu zauważyć, że ich autorem jest Bernard Chant, a więc twórca kultowych Aramis. Oraz, że prezentowany dziś na blogu zapach to laureat nagrody FiFi. A to już silny argument by zamówić choć niewielką próbkę. Pamiętać jednak należy, że obecnie mamy do czynienia z re-edycją Devin, przywróconą na rynek w 2009 roku. Sama kompozycja jest natomiast określana jako zielona, swoim charakterem nawiązująca do tradycyjnych perfum szyprowych. Sprawdźmy zatem jak się prezentuje.
Recenzowany dziś zapach niemal natychmiast skojarzył mi się z klasycznym Aramisem. A to za sprawą wyraźnej od samego początku nuty skóry. Trzeba chwilkę poczekać, aby jej aromat zelżał. Dopiero wtedy odkrywa się przed nami bogactwo innych obecnych tu aromatów. Przede wszystkim ziół. Wśród których prym wiedzieć zielone galbanum. W Devin nie jest ono jednak ostre. Brak mu też charakterystycznej woni zielonego groszku. Przybiera za to nieco bardziej wytrawny charakter, podszyty odrobiną słodyczy. Ta ostatnia pochodzi najpewniej od obecnego na tym etapie kompozycji arcydzięgla. W otwarciu czuć również migniecie cytrusów. To bergamotka oraz sparowana z nią cytryna. Nadają one opisywanym perfumom świeżości i lekkości, które dodatkowo spotęgowane zostały jeszcze przy użyciu aldehydów. Które służą tu budowie wrażenia przestrzenności. Już od samego początku wyczuć też jednak można, że mamy do czynienia z zapachem powstałym prawie pół wieku temu. Devin posiada bowiem wyraźnie staroświecki charakter. Co dla niektórych może być powodem, by zakończyć przygodę z nim już po pierwszym teście. Zachęcam jednak, aby dać mu trochę więcej czasu.
Jak przystało na perfumy starej daty, bohater dzisiejszego wpisu posiada dość wyraźną ewolucję. A w jego sercu dużą rolę odgrywają kwiaty. A konkretnie słodki jaśmin oraz nieco ostrzejszy w swoim aromacie goździk. Ocieplają one kompozycję, nie dominując jej jednak ani nie spychając w rejony zarezerwowane dla perfum z dopiskiem pour femme. Przeciwwagę dla kwiatów stanowi bowiem zielony i drzewny aromat sosny. Nadaje on Devin bardziej leśnego klimatu. Natomiast wątek ziołowy kontynuowany jest tu za sprawą tymianku. Ponadto, środkową fazę kompozycji wzbogacono również o nutę cynamonu. Wpisuje się ona w słodszy akord budowany przez wspomniane już przeze mnie kwiaty. Całkiem ciekawie prezentuje się też baza stworzonych przez Bernarda Chant’a perfum. Przede wszystkim jest ona już zauważalnie bardziej drzewna. Z łąk przechodzimy w głąb lasu. A duża w tym zasługa pojawiających się w końcówce cedru oraz mchu dębowego. Na pierwszy plan wysuwa się też jednak nuta skóry, której obecność zaakcentowałem już w poprzednim akapicie. Dzięki niej Devin nabiera surowości. Staje się bardzo męski. Więcej w nim teraz goryczy. Na co wpływ ma również obecna na tym etapie paczula. Natomiast za sprawą ambry i labdanum całość zyskuje głębi oraz odrobinę balsamicznej słodyczy.
Jeśli chodzi o parametry użytkowe recenzowanych dziś perfum to nie mogę czuć się rozczarowany. Pod tym względem Devin nie zawodzą. Kompozycja posiada wyraźną projekcję. Sugerowałbym nawet, by ograniczyć jej stosowanie w zamkniętych pomieszczeniach. Nie chcemy przecież przyprawić naszych współtowarzyszy o ból głowy, prawda? Do bardzo dobrej mocy dochodzi zaś jeszcze naprawdę przyzwoita trwałość. Choć bohater dzisiejszego wpisu na postać wody kolońskiej (!), to jednak utrzymuje się na ciele przez około 7-8 godzin. Są powody do zadowolenia.
Pozostało mi jeszcze napisać kilka słów o flakonie Devin. Swoim kształtem nie różni się on od pozostałych kompozycji w serii Aramis Gentleman’s Collection. Posiada też identyczną srebrną zatyczkę. Tym, co go wyróżnia jest natomiast etykieta. W pierwszej kolejności uwagę zwraca zaś ozdobione zieloną jodełką obramowanie. Natomiast jej tło ma odcień jasnego brązu. Kremową czcionką wypisano na nim nazwę zapachu, jego markę oraz stężenie. Całość wygląda dość prosto, ale jest przyjemna dla oka. Pasuje do klimatu tej kompozycji.
Nie mam wątpliwości, że Devin to perfumy, które obecnie wydawać się mogą nieco vintage. Swoim charakterem wyraźnie nawiązują bowiem do klasycznych zapachów szyprowych. Są zielone i drzewne. Ale przede wszystkim męskie. Tyle, że mężczyzn, którzy mogliby je nosić jest już dzisiaj coraz mniej. Moją uwagę zwrócił także fakt, iż mimo zawartego w nich bogactwa nut, całość ma raczej zwarty charakter. Zapach jest spójny, a mimo wyraźnej ewolucji sprawia wrażenie monolitycznego. Muszę również dodać, że Devin to według mnie kompozycja na otwarte przestrzenie. W pomieszczeniach może okazać się za ciężka, a nawet lekko dusząca. Dopiero pod gołym niebem jest w stanie w pełni roztoczyć przed Wami swój urok.
Devin
Główne nuty: Skóra, Zioła.
Autor: Bernard Chant.
Rok produkcji: 1977/2009.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)