Daarej pour Homme – arabski romans
Jakiś czas temu zachęcony pozytywnymi recenzjami zakupiłem w ciemno flakon Rasasi - Daarej pour Homme. Ryzyko było niewielkie, bo cena tych perfum jest naprawdę niska. Dodatkowo, kiedyś w podobny sposób nabyłem buteleczkę Tasmeem Men i do tej pory nie żałuję. Szczególnie, że także przygoda z La Yuqawam pour Homme miała zdecydowanie pozytywny przebieg. Jeśli zaś chodzi o bohatera dzisiejszego wpisu, to w Internecie znalazłem sporo porównań do dyskontynuowanego Valentino – V pour Homme. I tylko wzmocniły one moją chęć poznania Daarej. Podobnie jak i opis na oficjalnej stronie arabskiej marki, określający zapach jako flirciarski, romantyczny i uwodzicielski. Dla mnie takie natężenie przymiotników o miłosnych konotacjach wręcz domaga się weryfikacji!
Początek zapachu jest dość charakterystyczny. Zdominowany został bowiem przez, nieco tu fizjologiczną, nutę kuminu. I moim zdaniem nie każdemu przypadnie on do gustu. Zachęcam jednak by tak od razu się nie zrażać. Głowa Daarej pour Homme ma bowiem jeszcze trochę więcej do zaoferowania. Obok wspomnianego kuminu odnajdziemy w niej zatem jeszcze kardamon. A także arcydzięgiel. Za ich sprawą otwarcie kompozycji nabiera nieco więcej zieleni. Ten pierwszy wpisuje się także w przyprawowo-orientalny klimat perfum Rasasi. Jednocześnie oba składniki służą też złagodzeniu ostrzejszego charakteru pierwszej fazy Daarej. I stanowią preludium do tego, co dziać się będzie dalej.
A co takiego dzieje się w kolejnych etapach recenzowanego zapachu? Przede wszystkim wzmożeniu ulega jego słodycz. Przy czym wzrost ten jest zauważalny, ale nie przesadny. A zawdzięczamy go głównie temu, że w sercu kompozycji pojawia się róża. A teraz pewna ciekawostka. Zgodni z tym, co podaje Fragrantica, wszystkie nuty Daarej pour Homme pojawiają się też w składzie Tasmeem Men. Posiadają jednak różne natężenie. I o ile w otwarciu obu perfum potrafię odnaleźć pewne podobieństwa, o tyle ich środkowe fazy są dla mnie zgoła odmienne. U bohatera dzisiejszego wpisu róża nie jest bowiem tak intensywna. Aby lepiej to zobrazować użyję następującego porównania: w Tasmeem jest ona intensywnie czerwona, podczas gdy w Daarej przybiera odcień delikatnego różu. Natomiast towarzyszący jej korzeń irysa pozostaje tu dla mnie zupełnie niewyczuwalny. Wychwytuję za to coś zbliżonego do nuty zamszu. Nic podobnego nie figuruje jednak w spisie nut. Całość przybiera zaś bardziej zmysłowego odcienia. Najwięcej różnic między oboma pachnidłami uwidacznia się jednak w bazie. Ta należąca do opisywanego dziś zapachu wyraźnie zdominowana jest przez duet wanilia – bób tonka. Jest słodka i kremowa. A mimo to kompozycja nie wypada nigdy z ram zakreślających jej męski charakter. Być może dzieje się tak za sprawą ujawniającej się tu raz po raz paczuli. Jest więc sensualnie i cieleśnie. Może nawet trochę erotycznie. A końcowa słodycz Daarej pour Homme dodatkowo podkreślona została przy pomocy drewna sandałowego i odrobiny ambry. Utrwalonych przy pomocy piżma.
Arabskie kompozycje mają to do siebie, że zazwyczaj charakteryzują się bardzo dobrymi parametrami użytkowymi. Ale czy w przypadku Daarej pour Homme również tak jest? Powiedziałbym, że raczej tak. Szczególnie jeśli chodzi o projekcję to nie można mieć zastrzeżeń. Zapach jest naprawdę łatwo wyczuwalny. Zarówno dla użytkownika jak i osób w jego otoczeniu. Trochę słabiej prezentuje się za to jego trwałość. Choć i tu powodów do narzekań nie ma. Kompozycja utrzymuje się bowiem na ciele przez 9-10 godzin. Przypomnę jednak, że mamy tu do czynienia z wodą perfumowaną.
Jeśli chodzi o flakon recenzowanego dziś zapachu to chciałbym zacząć od jednej, bardzo ważnej uwagi. Mianowicie, na żywo prezentuje się on znacznie lepiej niż na zdjęciach. Na fotografiach wydaje mi się bowiem trochę tandetny. W rzeczywistości wrażenie to znika jednak całkowicie. Ale przejdźmy do konkretów. Buteleczka Daarej pour Homme ma kształt prostokąta z lekko wklęśniętymi bocznymi ściankami. W efekcie przypomina nieco pięcioramienną gwiazdę, której szczytowe ramię stanowi masywna, srebrna zatyczka. Wnętrze flakonu wypełnia zaś lekko transparentna, fioletowa ciecz. Jej kolor jest dość rzadko spotykany (jeśli chodzi o perfumy), stąd dodatkowo przyciąga spojrzenia. Na froncie butelki złotą czcionką wypisano zaś nazwę zapachu, a nieco niżej także oznaczenie producenta. Jeśli natomiast miałbym się do czegoś przyczepić to byłby to czarny i plastikowy (!) atomizer, który nijak nie współgra z resztą wzoru.
Myślę, że Daarej pour Homme to całkiem niezła pozycja w ofercie Rasasi. Kompozycja przeniknięta jest waniliowo-tonkową słodyczą, nigdy jednak nie staje się ulepna. Do Givenchy – Pi jej daleko. Mimo wysokiego poziomu zmysłowości, zachowuje także męski charakter. Do tego pachnie dość naturalnie. Co prawda, w bazie na wierzch wychodzą pewne syntetyczne niuanse, nie zaburzają mi one jednak odbioru całości. Wypadało by też odnieść się do zapewnień producenta o romantycznym klimacie tych perfum. I muszę przyznać, że gdy nosiłem Daarej faktycznie usłyszałem trochę komplementów od przedstawicielek płci pięknej. A zatem Rasasi nie kłamie. Może więc Wy też poddacie Daarej pour Homme testowi?
Daarej pour Homme
Główna nuta: Przyprawy.
Autor: brak danych.
Rok produkcji: Brak danych.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)