No 03 Lonestar Memories – z wizytą w warsztacie samochodowym

Gdy pierwszy raz usłyszałem o Tauer Perfumes było to właśnie w kontekście zapachu będącego bohaterem dzisiejszego wpisu. Czyli No 03 Lonestar Memories. Na przestrzeni lat kompozycja ta wyrobiła sobie bowiem sporą renomę. Rozgłos zawdzięcza zaś przede wszystkim swojemu nietypowemu aromatowi. W którym wiele osób odnajduje ostrą woń benzyny. Z tym, że moje skojarzenia były akurat nieco odmienne. Już teraz mogę jednak zdradzić, że spotkanie z dziełem Andy’ego Tauer’a na długo pozostanie w mojej pamięci. Jeśli zaś chodzi o inspirację do skomponowania tych perfum, to był nią amerykański Zachód. I przemierzający go w siodłach swoich wiernych rumaków samotni jeźdźcy. Sprawdźmy zatem w jaki sposób przełożyło się to na olfaktoryczną piramidę Lonestar Memories.  

     Bum! Już od pierwszych sekund po aplikacji, recenzowane dziś perfumy atakują nas swoim niezwykłym aromatem. Przy czym przez niezwykłym rozumiem trudnym, dziwnym i intrygującym. Bardzo szybko uświadomiłem sobie, że mam do czynienia z pachnidłem naprawdę oryginalnym. Którego początek zbudowany został w oparciu o nuty szałwii muszkatołowej, geranium i nasion marchwi. Już na starcie całość jest więc wyraźnie wytrawna. Cechuje się specyficzną, trudną do opisania suchością. Za każdym razem, gdy mam te perfumy na sobie czuję się jakby ślina zasychała mi w gardle. Do tego ich otwarcie niesie ze sobą również pewien ładunek ziołowej zieleni. Z tym, że nie jest ona soczysta. Przeciwnie, przywodzi na myśl coś zdecydowanie bardziej aptecznego. A to dopiero początek przejażdżki, którą w swoim dziele serwuje nam Andy Tauer.

     Na wstępie wspomniałem o tym, że wiele osób wyczuwa w Lonestar Memories nutę benzyny. Ja mam jednak nieco inne, choć pozostające w motoryzacyjnym klimacie, skojarzenie. Woń opisywanej kompozycji kojarzy mi się bowiem ze… smarem samochodowym! A dzieje się tak przede wszystkim za sprawą wprowadzenia do kompozycji aromatu smoły brzozowej. Który w sercu zapachu połączono z silnie wytrwaną nutą skóry. Oraz niezwykle dobrze tu pasującego labdanum. Stąd mam wrażenie jakbym znalazł się w warsztacie, w którym ktoś właśnie czyści ubrudzoną wspomnianym smarem skórzaną tapicerkę. Obraz ten jest naprawdę realistyczny. I za to Andy’emu Tauer’owi niewątpliwie należy się pochwała. Z drugiej jednak strony, trudno mi określić dolatujący do moich nozdrzy aromat jako przyjemny. I to mimo faktu, że szwajcarski mistrz postanowił ocieplić środkową fazę swoich perfum przy pomocy jaśminu. Subtelne kwiatowe niuanse nie wpływają na fakt, że nadal odbieram Lonestar Memories jako kompozycję mało przystępną. Aczkolwiek bezsprzecznie męską. I nie zmienia się to również w bazie zapachu. Choć ta ma już nieco łagodniejszy wydźwięk. Zbudowano ją natomiast w oparciu o słodsze nuty bobu tonka i drewna sandałowego zestawione z aromatami mirry i wetywerii. W efekcie końcówka nabiera bardziej karmelowo-balsamicznego klimatu. Pozostaje też jednak wyraźnie dymna.

     O aromacie Lonestar Memories napisać można naprawdę sporo, przekonajmy się jednak co da się powiedzieć o parametrach użytkowych tych perfum. Gdy chodzi o projekcję, to uważam, że jest ona zauważalnie powyżej przeciętnej. Zapach jest wyraźny i w kilku pierwszych godzinach bez problemu można wyczuć go na sobie. Również osoby w naszym najbliższym otoczeniu raczej nie będą z tym mieć kłopotu. Dodatkowo, także trwałość kompozycji utrzymana została na wysokim poziomie. A wynosi ona 9-11 godzin. Przynajmniej w moim wypadku. Muszę przy tym zwrócić Waszą uwagę na fakt, iż dzieło Tauer Perfumes występuje pod postacią wody toaletowej.

     Chciałbym też jeszcze krótko opisać flakon, w którym sprzedawane są opisywane dziś perfumy. Mamy tu zaś do czynienia ze wzorem typowym dla szwajcarskiej marki. A zatem buteleczka ma kształt pięciokąta i wykonana jest z ciemnoniebieskiego szkła. Na jej froncie wytłoczone jest zaś nazwisko Andy’ego Tauer’a, będące jednocześnie oznaczeniem marki. Przy jednej z górnych krawędzi znajduję się zaś niewielkich rozmiarów etykieta zawierająca informację o numerze zapachu. Pod tym kątem flakon prezentuje się więc dość minimalistycznie. Zaś wykonana z czarnego plastiku sześcienna zatyczka dobrze wpisuje się w jego ogólny klimat.   

     Bez dwóch zdań, Lonestar Memories to perfumy z jakimi do tej pory nie miałem do czynienia. Ich niezaprzeczalnie męski aromat wynika zaś przede wszystkim z niezwykle silnego uwypuklenia nut smoły brzozowej, skóry i labdanum. Momentami całość aż kojarzy mi się z topioną gumą. Jeśli dodać do tego równie wytrawne otwarcie, to określenie tej kompozycji jako trudnej nikogo nie powinno dziwić. W Internecie natrafiłem nawet na komentarze o tym, że nie jedną osobę przyprawiła o ból głowy. Ulgę przynosi dopiero przystępniejsza baza, choć i w niej odnaleźć można pewne metaliczne akcenty. Wszystko to sprawia zaś, że Lonestar Memories jawią mi się jako perfumy o silnie samczym charakterze. Balansujące na skraju noszalności. A jednak dziwnie fascynujące. Z tym, że w ostatecznym rozrachunku chyba jednak nie dla mnie. 

No 03 Lonestar Memories
Główne nuty: Skóra, Żywice.
Autor: Andy Tauer.
Rok produkcji: 2006.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)