Agar i Piżmo

View Original

Blue Jeans – denim dla każdego

Jasnoniebieskie jeansy były niewątpliwe jednym z największych hitów lat 90’ XX wieku. Nie może zatem dziwić fakt, że marka Versace wykorzystała je jako inspirację dla jednego ze swoich męskich pachnideł. A konkretnie Blue Jeans z 1994 roku. A więc z czasów, gdy we włoskim domu mody wciąż jeszcze rządził słynący z doskonałego gustu, tragicznie zmarły Gianni Versace. Ale mimo to, przystępując do testu tych perfum nie miałem wielkich oczekiwań. Już sam fakt, że kompozycja dedykowana jest młodszej części społeczeństwa, kazał mi spodziewać się czegoś banalnego i masowego. Ale czy Blue Jeans faktycznie się takie okazały? Przekonajcie się sami!

Sam początek zapachu wydał mi się mało charakterystyczny. Trudno wyłowić w nim jakąś dominującą nutę. Dopiero po kilkudziesięciu sekundach na pierwszy plan wysuwa się jakaś miodowa słodycz. Po czym szybko ustępuje miejsca cierpkiemu aromatowi galbanum. A Blue Jeans zaczyna układać się na skórze. Swoją obecność silniej zaznaczają cytrusy. A w szczególności bergamotka. W efekcie dzieło Versace przesuwa się nieco w kierunku morsko-sportowym. Moim zdaniem nie jest to jednak minus. Zwłaszcza, że za sprawą wspomnianego już galbanum całość pozostaje jednak zielona. I wytrawna. A w utrzymaniu tego drugiego wrażenia pomaga również obecny w głowie kompozycji jałowiec. Jego drzewno-dymny aromat sprawia, że opisywane dziś perfumy momentami kojarzą mi się z wonią ginu z tonikiem. I to również nie jest minus.

Po pewnym czasie, swoją obecność nieco silniej zaznaczać zaczyna lawenda. Przedstawiono ją tu zaś jako nieco ziołową a nieco słodką. I w ten sposób zbudowano pomost między głową Blue Jeans a jego sercem. Bardzo istotną rolę w środkowej części zapachu odgrywają bowiem kwiaty. Czego tu nie znajdziemy? W rolach głównych są jaśmin (dla mnie najlepiej wyczuwalny), róża oraz heliotrop. Ale też goździk, lilia i geranium. Tak przynajmniej twierdzi fragrantica. Natomiast basenotes wskazuje jeszcze na obecność fiołka. Według mnie akord kwiatowy jest jednak dość monolityczny i nie da się aż tak dokładnie wyszczególnić jego składowych. Nie mam natomiast żadnych wątpliwości, że w skutek jego obecności serce opisywanych perfum przybiera wyraźnie nektarowy charakter. Aby jednak nie było za słodko, przyprawiono je odrobiną gałki muszkatołowej. Jej korzenna pikanteria dobrze wkomponowuje się w klimat Blue Jeans. Stanowi też zapowiedź zbliżającej się bazy zapachu. W niej kluczową rolę odgrywa bowiem inna przyprawa. A konkretnie wanilia. Dzięki niej kompozycja jest słodka, ale i jakby aksamitna. Może się podobać. Szczególnie, że w duecie z wanilią pojawia się też bób tonka. Oraz równie miękki i kremowy sandałowiec. Natomiast by utrzymać męski charakter recenzowanych perfum, posłużono się drewnem cedrowym i wetywerią. Baza jest więc aromatyczna, z wyraźnym słodko-drzewnym finiszem. Dodatkowo, całość podlano też solidną dawką piżma, które służy tu przede wszystkim jako utrwalacz.

Przyjrzyjmy się teraz bliżej parametrom użytkowym Blue Jeans. Czy i one utrzymane są na podobnym poziomie jak i sam zapach? Jeśli chodzi o projekcję, to na pewno nie ma powodów do narzekań. Aromat recenzowanych perfum nie jest przesadnie silny, wyczucie go na sobie nie nastręcza jednak żadnych problemów. Również osoby w naszym najbliższym otoczeniu powinny zdać sobie sprawę z jego obecności. A jak kompozycja ta wypada pod względem trwałości? Według mnie także całkiem nieźle. Na skórze utrzymuje się przez 6 do 8 godzin. A przypomnę, że mamy tu do czynienia z wodą toaletową.

Zapach i jego parametry to jedno, a flakon, w którym jest dystrybuowany to już zupełnie co innego. Przynajmniej w przypadku bohatera dzisiejszego wpisu. I można by o nim napisać naprawdę sporo. Za inspirację do jego stworzenia posłużyła zaś inna ikona pop kultury. A konkretnie butelka Coca-Coli. Widzicie podobieństwo? Bo ja tak. Tyle, że w przypadku Blue Jeans mamy nieco więcej ozdobników. Na przykład wytłoczone wokół korpusu logo Versace. Znajdziemy je też zresztą i na szczycie czarnej zatyczki. Natomiast podstawę flakonu zdobi szlaczek w greckim stylu. W mniejszej skali odnajdziemy go jeszcze na korku. Natomiast nazwę kompozycji wypisano żółtą czcionką z czerwonym cieniowaniem. Uwagę zwraca także wypełniająca wnętrze butelki błękitna ciecz. Całość wygląda bardzo ciekawie i niewątpliwie przyciąga spojrzenia.  

Wiecie jakie określenie najlepiej pasuje mi do Blue Jeans? Primus inter pares. Zapach Versace nie jest bowiem według mnie jakoś szczególnie oryginalny. A mimo to wyróżnia się na tle konkurencji. Dlaczego? Trudno mi powiedzieć. Ma jednak w sobie to coś. Jest dobrze zbalansowany i bardzo uniwersalny. Odnajdziemy w nim zarówno elementy świeże, słodkie jak i drzewne. I każdy z tych akordów skomponowany został naprawdę solidnie. Pomimo obecności syntetycznych utrwalaczy, recenzowane perfumy nie rażą sztucznością. Są za to kwintesencją lat 90’ i dominujących w tamtych czasach trendów. A ja mam do tego okresu duży sentyment. Dlatego jeśli zawyżyłem ich ostateczną ocenę, to proszę o Wasze zrozumienie.    

Blue Jeans
Główne nuty: Zioła, Wanilia.
Autor: Jean-Pierre Bethouart.
Rok produkcji: 1994.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)