Eau du Sud – tam, gdzie słońce świeci cudnie, na południe, na południe!
Nieraz wspominałem już, że Annick Goutal to jeden z moich ulubionych domów perfumeryjnych. A mimo to żadna kompozycja francuskiej marki od dawna nie pojawiła się na Agar i Piżmo. Dziś jednak ulega to zmianie. Na bloga trafia bowiem recenzja Eau du Sud. Zapach inspirowany prowansalską wioską w czasie sjesty. Co od razu nasuwa mi skojarzenia z błogim lenistwem. Oraz Notes Roberta Piguet’a. Ale czy te perfumy rzeczywiście są do siebie zbliżone? A może jedynie eksplorują podobny temat, ale na dwa zupełnie różne sposoby? Przekonajcie się sami!
Eau du Sud otwiera się niezwykle cierpkim akordem cytrusowym. Naprawdę sporo w nim goryczy. To jednak właśnie ona sprawia, że całość wydaje się rześka. I raczej mało leniwa. Przynajmniej na razie. Z początku na pierwszy plan wybija się zaś nuta grejpfruta. I to ten owoc determinuje według mnie klimat pierwszej fazy recenzowanych perfum. Jednocześnie nieco ziołowej pikanterii, a zarazem więcej zieleni, nadaje głowie kompozycji bazylia. Jej obecność stanowi oczywiste nawiązanie do Prowansji i rosnących tam ziół. Natomiast odrobiny słodyczy przydaje otwarciu mandarynka. Oprócz nich na początkowym etapie zapachu odnajdziemy też jeszcze bergamotkę, jej rola nie jest tu jednak zbyt istotna. Stanowi jedynie uzupełnienie cytrusowego akordu.
Z czasem w bukiecie recenzowanej kompozycji coraz silniej uwidacznia się limonka. Jej charakterystyczny, dobrze znany większości z nas, aromat wprowadza Eau du Sud w fazę serca. Sprawia on, że całość znów wydaje mi się bardziej cierpka. I na swój sposób męska. Choć momentami sprawia wrażenie lekko kleistej. Tak jak palce oblepione wonnym, limonkowym sokiem. Natomiast pomost między cytrusami a zielono-ziołową stroną zapachu zbudowany został przy pomocy werbeny cytrynowej. Również i ona nasuwać ma nam skojarzenie z łąkami Prowansji. Podobnie jak i pojawiająca się tym etapie Eau du Sud mięta. Podtrzymuje ona świeżość kompozycji, ale też nieco ją osładza. Dobrze komponuje się z pozostałymi elementami dzieła Annick Goutal. Wśród których odnajdziemy też i jaśmin. Jego kwiatowy aromat nadaje całości lekkości i słonecznego ciepła. Swoistej promienistości. By zbudować ten efekt, użyto go tu jedynie odrobinę. Ale według mnie to wystarczyło. Mimo iż jaśmin jest tylko dodatkiem do ziół i cytrusów, to jednak ociepla on opisywane perfumy i nadaje im subtelności, której z początku trochę im brakowało. Natomiast w bazie zapachu najważniejszą rolę odgrywa mech dębowy. Za jego sprawą Eau du Sud nabiera więcej drzewnego charakteru. Jednocześnie silniej podkreślona zostaje również jego zielona strona. W czym niewątpliwie pomaga także obecna na tym etapie kompozycji wetyweria. Dzieła dopełnia zaś ostrzejsza nutka paczuli. Wszystko to połączone jest tu bardzo zgrabnie i nie wywołuje żadnych zgrzytów.
Poświęćmy teraz chwilę, by przyjrzeć się walorom użytkowym opisywanych dziś perfum. Muszę przyznać, że pod tym względem prezentują się one lepiej niż oczekiwałem. Jeśli chodzi o projekcję, to ja określiłbym ją jako umiarkowaną. Eau du Sud roztacza wokół użytkownika delikatną, ale jednocześnie wyczuwalną cytrusową aurę. Ogona jednak nie ma. Po stronie pozytywów niewątpliwie zapisać można za to trwałość zapachu. Biorąc pod uwagę charakter kompozycji jest ona naprawdę dobra i wynosi 7-8 godzin. Przynajmniej w moim wypadku. Pamiętajmy też, że mamy tu do czynienia w wodą toaletową. Nie widzę zatem powodów do narzekań.
To może jeszcze parę słów o flakonie Eau du Sud. Moim zdaniem nie jest on zbyt charakterystyczny. A zmiana projektu buteleczek nie wyszła marce Annick Goutal na dobre. Obecnie wykonane są one z przezroczystego, jakby karbowanego szkła. Przy czym im bliżej atomizera, tym jest ono gładsze. Na szczycie zatknięto zaś połyskującą i przypominającą zwieńczenie kolumny zatyczkę. U jej nasady wypisana została natomiast marka producenta. Z kolei wnętrze należącego do recenzowanej kompozycji flakonu wypełnia jasnozielona ciecz. Jej barwa całkiem dobrze oddaje klimat zamkniętego w tej buteleczce pachnidła.
Eau du Sud to według mnie dość ciekawe perfumy. Lekkie, jasne i radosne, ale na swój sposób męskie. Wcale nie przypominają zbudowanych w oparciu o zawiesisty aromat kwiatu pomarańczy wspomnianych Notes Piguet’a. Zdecydowanie bliżej im za to do innego dzieła Annick Goutal, to jest do Eau d’Hadrien z 1981 roku. Z tym, że opisywany dziś zapach wydaje mi się bardziej surowy. Jakby nieoszlifowany. Część z Was może zapewne uznać to za atut, bowiem właśnie stąd wynika silniej męski charakter kompozycji. Zdecydowanie, Eau du Sud to nie kolejny nudny, cytrusowy świeżak. A do tego pachnie naprawdę naturalnie. Zdaję sobie sprawę, że nawet wysokiej jakości olejki cytrusowe nie należą do najdroższych, jednak wiele marek nawet i z naturalnością tego akordu potrafi mieć problem. Kolejny mały plusik wędruje zatem na konto bohatera dzisiejszego wpisu.
Eau du Sud
Główna nuta: Cytrusy.
Autor: brak danych.
Rok produkcji: 1995.
Moja ocena: Warto poznać. (5/7)