JHL – gentleman po pięćdziesiątce
Ostatni raz perfumy marki Aramis recenzowałem naprawdę dawno temu. I to mimo, że sam jestem posiadaczem jednego zapachu z ich logo (a konkretnie Havany). Aby odświeżyć znajomość z tym, należącym do koncernu Estée Lauder, brandem sięgnąłem więc po próbkę JHL. Kompozycji o tyle wyjątkowej, że stworzonej specjalnie z myślą o mężu Estée Lauder. I noszącej jego inicjały. JHL to bowiem akronim od Joseph Harold Lauder. I o ile to było łatwe do ustalenia, to już określenie autora tych perfum nastręczyło mi większych trudności. Fragrantica i Basenotes różnią się bowiem w tej kwestii wskazując odpowiednio na Bernard’a Chant’a oraz Josephine Catepano. Po nieco głębszych poszukiwaniach udało mi się jednak ustalić, że za skomponowanie tego pachnidła odpowiada ta druga. Sam zapach ma natomiast być męski i elegancki. Co w tym wypadku nie może chyba dziwić.
Podobnie jak większość perfum w ofercie Aramis, także i JHL pachną wyraźnie vitage. Czuć to już od samego początku. W którym pierwszoplanową rolę pełni mieszanka cytrusów i aldehedów. Jeśli chodzi o te pierwsze, to do budowy otwarcia recenzowanej kompozycji użyto cytryny, bergamotki i pomarańczy. Jest więc świeżo i rześko, ale z odrobiną słodyczy. Natomiast obecność aldehydów przydaje stworzonemu przez Josephine Catepano pachnidłu iskier. Zapach lśni na skórze, nie jest jednak krzykliwy. W Internecie natrafiłem nawet na stwierdzenie, że mamy tu do czynienia ze stonowaną wersją dedykowanego paniom Cinnabar od Estée Lauder. Osobiście nie jestem się jednak w stanie odnieść do tego stwierdzenia. Wiem natomiast, że mimo swojego energetyzującego charakteru, głowa JHL wskazuje, że istotną rolę w tych perfumach odgrywać będę przyprawy.
Pierwsza faza recenzowanego zapachu przemija dość szybko, ustępując miejsca ciepłemu i wyraźnie korzennemu sercu. Które zdominowane jest przez niezbyt przeze mnie lubiany aromat cynamonu. Na szczęście, w ślad za nim podążają inne nuty przyprawowe. W tym, zdecydowanie bliższe moim olfaktorycznym gustom ziele angielskie. Wspólnie budują one bardziej orientalny charakter opisywanego dziś pachnidła. W pikantniejszy klimat kompozycji wpisuje się też jednak goździk (kwiat, nie przyprawa). Jednocześnie, nieco więcej słodyczy wprowadzone zostało za pomocą róży. Zaserwowanie jej w pikantnej, przyprawowej otoczce przyniosło korzystny rezultat, dzięki czemu dzieło Josephine Catepano ani trochę nie przechyla się w kobiecą stronę. Choć nie powiedziałbym, że panie nie mogą go używać. Z tym, że męski charakter JHL podbudowany został jeszcze przez obecną w środkowej fazie zapachu nutę jodły. Wprowadza ona do kompozycji pierwsze drzewne akcenty, które zwiastują nam nadchodzącą bazę tych perfum. A w niej królują żywice. Przede wszystkim wyczuć możemy charakterystyczną, gorzkawą woń labdanum. Oraz wtórujący mu, bardziej balsamiczny, benzoes. W ostatniej fazie dzieła Aramis odnajdziemy też jednak paczulę. W opozycji do jej ostrej woni stoją zaś słodsze i bardziej zmysłowe aromaty wanilii i drewna sandałowego.
To teraz kilka słów o parametrach użytkowych JHL. Jak już wspomniałem wcześniej, nie są to perfumy krzykliwe. Ich projekcję określiłbym jako umiarkowaną. Wyczuwam je na sobie, jednak sygnały z otoczenia nie wskazują, by zapach wkraczał w strefę komfortu osób w moim najbliższym otoczeniu. Na pochwałę zasługuje natomiast trwałość tej kompozycji. Mimo, iż oficjalnie mamy tu do czynienia z wodą kolońską, to jednak jej aromat znika z mojej skóry dopiero po upływie 10-12 godzin. A to już wynik zdecydowanie godny uwagi.
A jak wygląda flakon recenzowanego dziś pachnidła? Moim zdaniem całkiem nieźle. Swoim kształtem wpisuje się on w odnowioną w 2009 roku linię klasyków marki Aramis. Choć pierwotnie przypominał podobno butelkę ulubionego koniaku Joseph’a Lauder’a. Obecnie przeźroczysta butelka przyozdobiona jest zaś przypominającą odwrócony na bok kod kreskowy etykietą, w której centralnym punkcie umieszczono wiśniowej barwy kwadrat. A w nim wypisano nazwę zapachu oraz wzmiankę o jego koncentracji. Dodatkowo, białe i brązowe obramowania tylko nadają całości elegancji. Do tego dochodzi zaś jeszcze wykonana z plastiku srebrna zatyczka. Przez przejrzyste szkło flakonu możemy zaś dostrzec wypełniającą jego wnętrze brązową ciecz. Której kolor, notabene, bardzo pasuje do klimatu zapachu.
Lubię poznawać perfumy powstałe dekady temu, jednak z wieloma mam ten problem, że obecnie wydają mi się już zbyt staromodne. I podobnie jest z JHL. W przypadku dzieła Josephine Catepano mamy rzeczywiście do czynienia z pachnidłem męskim i eleganckim, a do tego utrzymanym w orientalnym klimacie. Tyle, że zupełnie nie przystającym do obecnych standardów. Ani nie na tyle unikatowym, bym nazwał je klasycznym. To ciekawy, wyraźnie przyprawowy ambrowiec, który wraz z upływem lat stracił jednak część swojego uroku. Trochę jak taki gentleman po pięćdziesiątce. Nadal trzyma fason, ale podświadomie czujemy, ze najlepsze lata ma już za sobą. I tak, jako zapach, również JHL potrafi na chwilę zwrócić naszą uwagę, jest to jednak bardziej ciekawość niż fascynacja. Stąd ocena Warto poznać pasuje do tych perfum jak ulał.
JHL
Główne nuty: Przyprawy, Nuty Drzewne.
Autor: Josephine Catepano.
Rok produkcji: 1982/2009.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)