The Beat for Men – zróbcie hałas
Z perfumami Burberry bywa na Agar i Piżmo różnie. Trafiały się bardzo dobre, ale były też słabsze. Do której grupy dołączy więc bohater dzisiejszego wpisu? Oto jest pytanie. Najpierw wypadałoby go jednak w ogóle przedstawić. The Beat for Men to kompozycja powstała w 2008 a jej autorami są Olivier Polge i Domitille Bertier. Za inspirację posłużyła zaś muzyka. A konkretnie indierock. Jako że osobiście jestem bardzo dużym fanem zarówno tego nurtu jak i zespołów z wysp (w szczególności Franz Ferdinand i Arctic Monkeys), uznałem, że muszę poznać i The Beat. Za chwilę dowiecie się zaś, czy po perfumy te będę sięgał równie chętnie jak po płyty wyżej wymienionej dwójki.
Szczerze? Już od pierwszych chwil od aplikacji The Beat na skórę wiedziałem, że raczej nie zostaniemy przyjaciółmi. Otwarcie to zdecydowane uderzenie cytrusów. Bardzo wyraźnie czuć tu cytron. W naturze owoc ten posiada naprawdę silny aromat i czuć to także w recenzowanych dziś perfumach. Przez chwilę całkowicie dominuję on bowiem głowę kompozycji. Jednocześnie, od początku wyczuwam tu dziwną i jakby syntetyczną słodycz. I to właśnie ona sprawia, że opisywany zapach nie wydał mi się przyjemny. Nie wiem jednak z czego ona wynika. Nie jest raczej efektem obecności liści fiołka w głowie The Beat for Men. Te przekładają się bowiem na nieco bardziej zielony charakter otwarcia. Stanowią przeciwwagę dla owocowego aromatu cytronu. Zgodnie ze spisem nut w głowie perfum Burberry pojawia się też czarny pieprz. Tyle że dla mnie na tym etapie pozostaje on jeszcze bardzo słabo wyczuwalny.
Wytrawny i przyprawowy aromat pieprzu dużo silniej uwidacznia się w sercu The Beat. Wciąż jednak nie nazwałbym go dominującym. Powiedziałbym raczej, że po prostu jest. Swoją drogą to chyba jego obecność budować ma rockowy charakter zapachu. Jednak moim zdaniem średnio się to udaje. Niespecjalnie pomaga w tym również geranium. Niby dzięki obu wymienionym składnikom kompozycja nabiera szorstkości, ale wciąż jest w niej coś plastikowego. I bardzo mi się to nie podoba. W dodatku zupełnie nie wyczuwam deklarowanej na tym etapie zapachu nuty tymianku. Zdaję sobie natomiast sprawę ze zwiastującego nadejście bazy aromatu cedru. Drzewny i dość słodki, nie przypadł mi do gustu. Obok niego pojawia się zaś dość subtelna wetyweria. Drzewna strona The Beat for Men nie jest jednak moim zdaniem zbyt naturalna. Laboratoryjny kurz wdziera się pomiędzy budujące ją nuty. Sprawiając tym samym, że dzieło Olivier’a Polge’a i Domitille Bertier jeszcze mniej mi się podoba. Co więcej, podobno w recenzowanych dziś perfumach pojawia się też skóra. Ma to nawet swoje uzasadnienie, bowiem skórzana kurtka to atrybut każdego prawdziwego rockmana. Tyle że ja w ogóle nie wyczuwam tu tej nuty. A szkoda, bo może udałoby się jej choć trochę uratować końcową ocenę The Beat. Zamiast niej w końcówce wyczuwam za to jakieś dziwne pseudo-waniliowe niuanse.
Przyszedł czas by przedstawić parametry użytkowe opisywanego dziś zapachu. Pod tym względem jest zaś naprawdę nieźle. Jeśli chodzi o projekcję, to tę określiłbym jako dość silną. Ponieważ The Beat niezbyt przypadł mi do gustu, było to dla mnie pewnym problemem. Jednak obiektywnie rzecz biorąc, dużą moc kompozycji zapisać należy po stronie jej zalet. Do tego dochodzi zaś całkiem przyzwoita trwałość. Dzieło Burberry ma postać wody toaletowej a na ciele utrzymuje się przez 7-8 godzin. Przynajmniej na moim.
To jeszcze parę słów o flakonie The Beat for Men. A ten jest według mnie na wskroś nowoczesny. Opływowa, przeźroczysta butelka posiada stalowe wykończenie oraz zatyczkę. Na jej froncie odnajdziemy też fragment charakterystycznej kratki Burberry. Do butelki przymocowane są też dwa czarne, skórzane paseczki. Ich zadaniem jest przypominać nam o rockowym charakterze recenzowanych perfum. Wnętrze flakonu wypełnione jest zaś błękitną cieczą. Całość prezentuje się bardzo dobrze i sprawia wrażenie przemyślanej. Moim zdaniem buduje też przeświadczenie, że zamknięta w buteleczce kompozycja przeznaczona jest raczej dla młodych.
Kilkudniowe testy The Beat for Men nie były dla mnie zbyt przyjemne. Przyznam otwarcie, że nosząc te perfumy odczuwałem zwyczajny dyskomfort. I zupełnie nie potrafię zrozumieć pozytywnych recenzji, na jakie natknąłem się w Internecie. Dla mnie dzieło Burberry to przesłodzona mieszanka pieprzu i syntetycznych nut drzewnych. W dodatku kompozycja wcale nie wydała mi się specjalnie męska. Ani zadziorna. Bardziej niż do indierocka przyrównałbym ją do synthpopu. Na plus działa natomiast sięgnięcie po niezbyt popularny cytron. Sposób jego przedstawienia w The Beat może się podobać. Po za tym zapach ten ma jednak niewiele do zaoferowania. Choć na szczęście taniością też nie razi. I podobnie jak nie podoba mi się używanie określenia Zróbcie hałas jako odpowiednika angielskiego Make some noise, tak nie podoba mi się też skonstruowana przez Polge’a i Bertier kompozycja.
The Beat for Men
Główne nuty: Pieprz, Nuty Drzewne.
Autor: Olivier Polge, Domitille Bertier.
Rok produkcji: 2008.
Moja opinia: Nie polecam. (3/7)