212 Men – nie deptać trawników!
Nowe zapachy pojawiają się na Agar i Piżmo dość regularnie. Ale nowe marki już niekoniecznie. Dziś jednak jeden z tych dni, gdy mam okazję przedstawić perfumy firmy, która do tej pory nie gościła jeszcze na blogu. A jest nią Carolina Herrera. I chyba domyślacie się już, że bohaterem niniejszego wpisu będzie 212 Men. Kompozycja powstała w 1999 roku a stworzona została przez trio perfumiarzy Alberto Morillas, Ann Gottlieb i Rosando Mateu. I zaskakująco szybko zjednała sobie serca mężczyzn na całym świecie. Czemu jednak zawdzięcza swój, dość niespodziewany, sukces? Na to pytanie odpowiedzi poszukam w dzisiejszym wpisie.
Od razu czuć, że recenzowane dziś perfumy zaliczają się do tych świeżych. 212 Men otwiera się bowiem zielonym, cytrusowo-ziołowym akordem. Dość łatwo namierzyć w nim bergamotkę. Oraz towarzyszący jej grejpfrut. Za ich sprawą zapach jest rześki i pobudza do działania. Choć muszę przyznać, że początek jest dość ostry. I nieco syntetyczny. Natychmiastowo pozwala też przypisać kompozycję Caroliny Herrery do lat 90’ XX wieku. A konkretnie ich drugiej połowy. Tego typu zapachy zdecydowanie były wtedy w modzie. A oprócz wspomnianych cytrusów, w głowie 212 pojawia się też nuta, którą większość określa aromatem świeżo skoszonej trawy. I faktycznie, początkowa zieleń tych perfum jest dość soczysta. I naprawdę intensywna. Bardzo szybko uwidacznia się w nich także lawenda. Jest trochę sterylna, dość wytrawna i momentami kojarzy mi się nawet z Gris Clair Serge'a Lutens'a. A to już coś. W perfumach mainstreamowych rzadko bowiem można odnaleźć ją w takiej formie.
Zbudowane w pierwszym etapie zapachu wrażenie czystej świeżości trwa także w jego sercu. A dzieje się tak przede wszystkim za sprawą szałwii. Wspólnie z imbirem dominuje ona środkową fazę kompozycji. I muszę przyznać, że jest to naprawdę aromatyczna mieszanka. Szczególnie, że została ona dodatkowo podkręcona przy pomocy zielonego pieprzu. Odrobina słodyczy wprowadzona została natomiast przy pomocy gardenii. Dodaje ona całości nieco kwiatowego ciepła i wygładza jej ostre krawędzie. Za zieloną stronę 212 Men odpowiedzialny jest zaś fiołek. Jego cierpki aromat dodaje męskości i balansuje zapach. Choć przyznam szczerze, że serce wydało mi się najmniej atrakcyjną częścią opisywanych perfum. Podoba mi się natomiast ich baza. Niby nie ma w niej nic niezwykłego, ale jednak całkiem ładnie wieńczy kompozycję Herrery. A składają się na nią przede wszystkim drewno sandałowe i piżmo. W efekcie wydaj się ona miękka i jakby gładka. Aby jednak nie było zbyt delikatnie, na ostatnim etapie pojawia się też jakiś cień kadzidła. Dość zaskakująco, wydaje mi się, że w swojej bazie 212 nabiera też bardziej przyprawowego charakteru. Powiedziałbym nawet, że dość korzennego.
Jak przystało na zapach wywodzący się z lat 90’ (choć już z samej końcówki), 212 Men cechuje się naprawdę niezłymi parametrami użytkowymi. Przede wszystkim mam tu zaś na myśli jego moc. Opisywana dziś kompozycja posiada bardzo dobrą projekcję. Perfumy te są dość łatwo wyczuwalne, co niewątpliwie sprzyja ich dokładnemu poznaniu. Ze względu na swój charakter nie są jednak uciążliwe. Jeśli zaś chodzi o trwałość, to ta również jest nie najgorsza. Kompozycja utrzymuje się na skórze przez około 6-7 godzin. Co dla wody toaletowej o tak lekkim stylu jest całkiem niezłym wynikiem.
A jak prezentuje się flakon recenzowanej dziś kompozycji? Hmm… Muszę przyznać, że mam z nim pewien problem. Wygląda bowiem zupełnie jak puszka z dezodorantem. Ok, całkiem ładna puszka, ale wciąż… Buteleczka 212 Men jest bowiem aluminiowym walcem. W podobnym stylu wykonana jest też jej zatyczka. Choć ta akurat zrobiona jest z plastiku. A całość pomalowana jest na stalowoszary kolor. Na froncie widnieje zaś całkiem sporych rozmiarów napis 212. Niebieska czcionka, którą go wykonano jest bardzo ładnie cieniowana i od razu zwraca uwagę. Podobnie jak fakt, że nazwa kompozycji wypisana jest w pionie, a nie w poziomie. Natomiast u podstawy odnajdziemy jeszcze wytoczoną markę producenta.
Myślę, że 212 Men to perfumy będące naprawdę udanym przedstawicielem swojego gatunku. A to, że gatunek ten jest niezwykle mało oryginalny to już rzecz drugorzędna. Tercetowi Morillas, Gottlieb i Mateu udało się bowiem stworzyć zapach, który będący swoistym primus inter pares. Naprawdę doceniam czystą i cytrusową świeżość tej kompozycji. Oraz jej orzeźwiający aromat. Myślę, że szczególnie latem sięgnięcie po 212 Men może okazać się strzałem w dziesiątkę. Choć moim zdaniem ten zapach jest dużo bardziej uniwersalny. I dobrze sprawdzi się także w biurze lub podczas randki. W pewnym sensie jest w nim coś klasycznego. I dlatego ostatecznie zdecydowałem się na taką, a nie inną ocenę końcową.
212 Men
Główne nuty: Cytrusy, Zioła.
Autor: Alberto Morillas, Ann Gottlieb, Rosando Mateu.
Rok produkcji: 1999.
Moja opinia: Polecam. (6/7)