Bois d’Argent – płynne srebro
Po tym jak za sprawą Sycomore rozpocząłem przygodę z linią Les exclusifs de Chanel (kontynuowaną we wpisie o Cuir de Russie), pomyślałem, że wypadałoby także poznać butikowe kolekcje innych marek. Na celownik obrałem zaś Dior’a. Dzięki temu na bloga trafia dziś recenzja Bois d’Argent. A więc kompozycji z linii La Collection Privée. Będącej wariacją na temat klasycznych perfum szyprowych. I określanej jako tajemnicza oraz kontrastowa. Dodatkowym smaczkiem jest zaś fakt, że za zapachem stoi Annick Ménardo. A więc perfumiarka, którą bardzo cenię, ale której dzieła już od dłuższego czasu nie gościły na Agar i Piżmo. Czas zatem przekonać się co tym razem skomponowała nam ta błyskotliwa Francuzka.
Gdy tylko zaaplikowałem Bois d’Argent na skórę, zaskoczył mnie bardzo elegancki charakter tych perfum. Co jest niewątpliwie spowodowane obecnością irysa w głowie kompozycji. W dziele Ménardo jest on wyraźny, ale jednocześnie jakby subtelny. Do tego raczej chłodny, z pewnymi zielono-srebrzystymi niuansami. Za jego sprawą zapach jest też pudrowy, jakby sypki. Nie przechyla się jednak ku żadnej z płci. W jego pierwszej fazie irysowi towarzyszy zaś kadzidło. Jest ono jasne, dymne i nieco pikantne. Podbudowuje wytrawny klimat otwarcia. W który po części wpisują się także drzewne nuty cyprysa i jałowca. Także i one niosą ze sobą spory ładunek goryczy, jednocześnie zwiastują jednak bardziej drzewny charakter późniejszych faz Bois d’Argent. Natomiast póki co, wonna mieszanka irysa i kadzidła definiuje kierunek, w którym zmierza kompozycja Annick Ménardo. Warto w tym miejscu również zaznaczyć, że recenzowane perfumy powstały na rok przed Dior Homme, od których rozpoczęła się moda na zapachy irysowe. Są więc swoistym prekursorem tego nurtu. Już teraz spod wierzchniej warstwy przebija jednak pewna słodycz.
Środkowa faza opisywanej kompozycji zbudowana została wokół dymnej i żywicznej nuty mirry. Stanowi ona swoiste preludium do tego, czego doświadczać będziemy w bazie Bois d’Argent. W sercu dzieła Dior’a towarzyszy jej zaś paczula. Przy czym dla mnie nie jest tu ona wyczuwalna jako samodzielna nuta. Stanowi raczej kontrapunkt dla stopniowo wzmagającej się słodyczy zapachu. Przypomina także, dlaczego w nazwie tych perfum pojawia się słowo bois (fr. drewno). Wydaje mi się, że paczula może również być odpowiedzialna za pewne słone akcenty, które momentami wyczuwam w tej fazie kompozycji. Co do zasady, środek stworzonego przez Annick Ménardo pachnidła, ma jednak służyć za pomost między jego głową a bazą. I z tej roli wywiązuje się znakomicie. Bardzo wyraźna ewolucja, jaką posiada dzieło Dior’a, wypada tu niezwykle płynnie. A zapach pięknie przechodzi z jednego tematu w drugi. Ostatnia faza Bois d’Argent naznaczona jest zaś słodkimi aromatami miodu i wanilii. Zmieszanymi z bursztynową ambrą. O przesycie nie ma jednak mowy, bowiem madame Ménardo wzbogaciła końcówkę swej kompozycji o wytrawną skórę oraz nuty drzewne. Natomiast początkowe wrażenie pudrowości zapachu powraca tu za sprawą piżma.
Przeanalizujmy teraz właściwości użytkowe recenzowanych perfum. Na uwagę zasługuje moim zdaniem ich bardzo dobra projekcja. Zwłaszcza w pierwszej godzinie Bois d’Argent są niezwykle dobrze wyczuwalne. Z czasem sadowią się bliżej skóry, nadal nie mam jednak problemu, by czuć je na sobie. Od czasu do czasu wyraźnie przypominają nam o swojej obecności. Do tego, również ich trwałość nie daje powodów do narzekań. Zapach utrzymuje się na moim ciele przez dobre 9-10 godzin. Przypomnę jednak, że mamy tu do czynienia z wodą perfumowaną.
Zobaczmy też jak prezentuje się flakon opisywanej kompozycji. Buteleczka wykonana jest z przeźroczystego szkła i ma kształt walca. W jej górnej części umieszczono białą etykietę, na której wypisano nazwę zapachu oraz jego producenta. Przez ściankę dostrzec można natomiast wypełniającą wnętrze flakonu złocistą ciecz. Atomizer ukryty został zaś pod plastikową czarną zatyczką. Na jej powierzchni dostrzec możemy trzy, biegnące okrężnie karbowania. Nieco ożywiają one cały wzór. Który mi wydał się bardzo elegancki, a tym samym pasujący do charakteru zamkniętego we wnętrzu butelki pachnidła.
Moim zdaniem Bois d’Argent to perfumy, w których można się zakochać. Choć uwodzicielskimi bym ich nie nazwał. Posiadają w sobie jednak jakieś wewnętrzne piękno oraz spójność. Płynnie przechodzą od eleganckiego, irysowego otwarcia do cieplejszej, ambrowej bazy. Przy czym kompozycja przez cały czas zachowuje swój wyrafinowany charakter. Spotkałem się nawet ze stwierdzeniem, że nasz dzisiejszy bohater to najlepsze perfumy, jakie do tej pory stworzyła Annick Ménardo. I ja również doceniam jego klasę. Zapach jest silnie zróżnicowany, a jednak rozwija się niezwykle naturalnie. Do tego posiada też bardzo uniwersalny charakter. Pasować będzie zarówno mężczyźnie jak i kobiecie. Jego finalna ocena nie mogła więc być inna.
Bois d’Argent
Główne nuty: Irys, Nuty drzewne.
Autor: Annick Ménardo.
Rok produkcji: 2004.
Moja opinia: Gorąco polecam! (7/7)