Element – morze Calone

Jako, że Hugo Boss jest marką cieszącą się wśród polskich mężczyzn sporą popularnością, postanowiłem sięgnąć po kolejne perfumy z jej oferty. Tym razem zdecydowałem się zaś na powstałe w 2008 roku, za sprawą Nathalie Feisthauser, Element. Przy czym jeśli chodzi o założenia stojące za skomponowaniem tego zapachu, to nie są one zbyt oryginalne. Teoretycznie powinniśmy zatem mieć w tym wypadku do czynienia z zapachem świeżym i czystym. O wyraźnych morskich konotacjach. Odzwierciadlającym energię i witalność. Ale czy w rzeczywistości naprawdę tak jest? Dodatkowo, myślę, że już na wstępie warto zaznaczyć, że od dłuższego czasu Element nie jest już dostępny w sprzedaży. Nabyć można jedynie egzemplarze z drugiej ręki. Lub odlewki, jak to miało miejsce w moim przypadku.

     Jeśli chodzi o otwarcie recenzowanych perfum, to nie pozostawia ono najmniejszych złudzeń co do ich morskiego charakteru. Aromamolekuła Calone jest w nim wszechobecna. Tym samym pierwsza faza skomponowanego przez Nathalie Feisthauser pachnidła rzeczywiście jest rześka i energetyzująca. A wrażenie to utrzymuje się także na dalszych etapach kompozycji. Za sprawą Calone w zapachu pojawia się coś, co przypomina trochę aromat melona. Z całą jego owocową soczystością. Odnaleźć można również pewne słonawe akcenty. Jak również coś lekko ozonowego. Co ważne, opisany akord morski wyraźnie dominuje nad wszystkim innym, co znajdziemy w piramidzie nut Element. Choć w głowie dzieła Hugo Boss pojawiają się jeszcze cytrusy. Przy czym wątek ten ma raczej abstrakcyjny charakter i trudno powiedzieć by dominował w nim jakiś konkretny owoc. Osobiście, najszybciej postawiłbym na cytrynę i pomarańczę.

     Jeżeli po recenzowanych dziś perfumach spodziewaliście się jakichś zapachowych wolt, to będziecie rozczarowani. Kompozycja rozwija się bardzo liniowo i z upływem czasu niewiele się zmienia. Niemniej, w jej sercu nieco silniej zaznaczony został wątek przyprawowy. W którym na pierwszy plan wysuwa się nuta imbiru. Jego delikatnie pikantny aromat wpisuje się w energetyzujący klimat Element. Podbudowuje także świeżość zapachu. Która dodatkowo wzmocniona została jeszcze za sprawą kolendry. W naturalny sposób kontynuuje ona to, co w głowie rozpoczęły cytrusy. Mimo obecności przypraw, na pierwszym planie nadal pozostaje jednak akord morski. I nie zmienia się to również w bazie dzieła Nathalie Feisthauser. O której trudno zresztą napisać coś więcej. Jest ona dość prosta i mało oryginalna. A oparto ją na dwóch składnikach. Świeży i drzewny cedr oraz czyste, nieco detergentowe piżmo prowadzą nas aż do samego końca zapachu. A choć ostatnia faza Element jest dość banalna, to jednak nie pachnie tanio i nie razi sztucznością. A to już coś.

     Nadszedł czas by przyjrzeć się parametrom użytkowym recenzowanych perfum. I jeśli chodzi o ich projekcję, to myślę, że można być zadowolonym. Dzieło Hugo Boss posiada całkiem znaczą moc i łatwo można wyczuć je na skórze. A także w przestrzeni wokół nas. Co, biorąc pod uwagę jego orzeźwiające właściwości, uznać należy za plus. Nieco słabiej, choć nadal przyzwoicie, prezentuje się trwałość kompozycji. W moim przypadku wynosiła ona mniej więcej od 6 do 7 godzin od aplikacji. Warto przy tym pamiętać, że opisywany zapach ma postać wody toaletowej.    

     Poświęćmy także chwilę uwagi flakonowi, w którym dystrybuowane były Element. Jego wzór jest moim zdaniem dość ciekawy. Jego kształt trochę kojarzy mi się z ampułką. Z tym, że podstawa została spłaszczona tak, żeby zapewnić buteleczce stabilność. Obleczono ją zaś warstwą srebrnego metalu, kontrastującego z przeźroczystym szkłem, z którego wykonany jest flakon. Swoim designem z podstawą koresponduje także zatyczka, która zwraca uwagę owalnymi wypłaszczeniami, o które oprzeć można palce. Interesujące jest również to, że na flakonie brak nazwy zapachu. Znajdziemy na nim jedynie wypisane czerwoną czcionką oznaczenie marki. Przez bezbarwne szkło dostrzec natomiast możemy zamkniętą we wnętrzu buteleczki błękitną ciecz.   

     Według mnie w przypadku Element mamy do czynienia z dość przeciętnymi perfumami morskimi. Silnie zdominowanymi przez aromamolekułę Calone. Do tego stopnia, że przysłania ona wszystko inne, co dzieje się w dziele Nathalie Feisthauser. Choć tego innego i tak nie ma za wiele. Przez co kompozycja może wydawać się nieco nudna. Nie można natomiast odmówić jej świeżości. Orzeźwiające właściwości tych perfum stoją na wysokim poziomie i utrzymują się przez cały czas ich trwania na skórze. A mimo słabszego wykończenia, całość broni się przed większą krytyką. Gdyby nie to, że Element są już niedostępne, moglibyście sami się o tym przekonać.   

Element
Główne nuty: Nuty Morskie, Cytrusy.
Autor: Nathalie Feisthauser.
Rok produkcji: 2008.
Moja opinia:  Może być. (4/7)