Prezent dla niej – Dancing on the Moon

Dziś, podobnie jak to miało miejsce w przypadku L’Artisan Parfumeur - Mûre et Musc, w ramach cyklu Prezent dla niej przedstawiam zapach, który oficjalnie dedykowany jest obu płciom. Z tym, że w mojej opinii Dancing on the Moon posiada jednak silny przechył w kobiecą stronę. Jest natomiast na tyle interesujący, że postanowiłem opisać go na blogu. Zaintrygował mnie również motyw przewodni tych perfum. W dziele Maison Margiela postanowiono bowiem zaprezentować (fikcyjny) aromat księżycowego pyłu. Taka inspiracja to miła odmiana od lektury sloganów wskazujących na ultramęskość lub nowoczesną elegancję komponowanych obecnie pachnideł. Bez zbędnej zwłoki zapraszam zatem na spotkanie z Dancing on the Moon.  

     Jeśli po przeczytaniu wstępu zaczęliście się zastanawiać jak może pachnieć księżycowy pył, to interpretacja, którą przedstawia nam Maison Margiela może zaskoczyć. Recenzowane perfumy od samego początku są bowiem wyraźnie kwiatowe. Choć oficjalnie ich głowa zbudowana została w oparciu o aldehydy. Nie wyczuwam tu jednak wcale anonsowanej przez oficjalną stronę belgijskiej marki mineralności. Niemniej, ich obecność sprawia, że zapach, choć obfitujący w nektarową słodycz, nie wydaje mi się ciężki. Jest w nim coś przestrzennego. Coś, co kojarzyć się może z błękitnym niebem. Do księżyca nadal jednak daleko. Tak ponad 380 tysięcy kilometrów. Jednocześnie, już od samego początku w Dancing on the Moon zaznacza się wspomniany przeze mnie skręt w kierunku pachnideł z etykietką pour femme. Zobaczmy jednak co będzie dalej.

     Jeśli chodzi o fazę serca, to zaanonsowany już wątek kwiatowy nadal odgrywa w niej pierwszoplanową rolę. A zbudowany został on w oparciu o dwa składniki. Najpiękniejszy kwiat świata, czyli frangipani oraz jaśmin sambac. Wspólnie sprawiają one, że kompozycja emanuje ciepłem i słodyczą. Bardziej niż z tańcem na księżycu kojarzyć się może ze spacerem po rajskiej plaży. Egzotyczny klimat tych perfum jest bowiem niezaprzeczalny. Do tego mają one w sobie coś pudrowo-kremowego, co z kolei przywodzi na myśl aromat jakiegoś ekskluzywnego olejku do opalania. Dodatkowo, środkowa faza Dancing on the Moon wzbogacona została jeszcze o nutę irysa. Według mnie nie wpływa ona jednak znacząco na ogólny klimat tych perfum. Warto natomiast podkreślić, że sposób, w jaki w dziele Maison Margiela przedstawiony został wątek kwiatowy uważam za całkiem udany. Jest radośnie i nowocześnie. Kompozycja nie ciąży na skórze. A im bliżej jesteśmy bazy, tym bardziej staje się zmysłowa. Co jest w dużej mierze zasługą pojawiającego się w ostatniej fazie zapachu Cashmeranu. Któremu towarzyszą jeszcze piżmo i szara ambra. Niestety, ze względu na zastosowanie powyższych syntetyków (dziś nikt już nie pozyskuje piżma z jeleni piżmowych a szarej ambry z kaszalotów) końcówka traci nieco na jakości. Nie razi jednak sztucznością. Wpisuje się za to w ogólny klimat kompozycji, zgrabnie ją domykając.

     Nadszedł moment, by nieco bliżej przyjrzeć się też parametrom użytkowych Dancing on the Moon. Moim zdaniem perfumy te cechują się dobrą projekcją. Ich aromat jest wyraźny i dość łatwo zdać sobie sprawę z jego obecności na naszej skórze. Przy czym dotyczy to również osób w naszym najbliższym otoczeniu. Jeśli zaś dołożymy do tego całkiem niezłą trwałość (taką na poziomie 7-8 godzin od aplikacji), to myślę, że na walory użytkowe opisywanej kompozycji nie ma się co skarżyć. Warto natomiast wspomnieć, że występuje ona pod postacią wody perfumowanej, a nie toaletowej jak większość pachnideł z serii Replica.

     Kolejnym elementem odróżniającym recenzowane perfumy od większości rodzeństwa we wspomnianej wyżej kolekcji jest ich flakon. W przypadku prezentowanego dziś zapachu jest on bowiem pokryty warstwą czarnej farby. Na jego froncie umieszczono zaś kontrastowo srebrną etykietę. Znajdziemy na niej informacje o nazwie zapachu (a właściwie snu/marzenia, które za nim stoi), jego aromacie (kwiatowa mineralność – zgadzam się tylko z pierwszą częścią) oraz stylu (dla obu płci – nie zgadzam się wcale). Do tego buteleczka nie posiada zatyczki, a nasada atomizera ozdobiona została czarnym sznureczkiem. Całość wygląda bardzo dobrze i natychmiastowo przyciąga uwagę.     

     Choć oficjalnie Dancing on the Moon dedykowane są obu płciom, to trudno mi wyobrazić sobie mężczyznę używającego tych perfum. Nawet w krajach arabskich, gdzie zapachy kwiatowe, przede wszystkim z różą w temacie, są na porządku dziennym. Jeśli jednak przyjąć, że mamy tu do czynienia z kompozycją dla pań, to Maison Margiela oferuje pachnidło, którym moim zdaniem warto się zainteresować. Recenzowane perfumy niosą ze sobą ciepły aromat tropików. I robią to naprawdę sugestywnie. A choć nie nazwałbym ich może lekkimi, to na pewno nie przytłaczają tak jak Alien Thierry’ego Mugler’a, do których są często porównywane. Są jednak podobnie słoneczne. Do tego Dancing on the Moon charakteryzują się również pewną eterycznością. Są niczym delikatny biały woal otulający nasze ciało. Zachęcam jednak do samodzielnego wyrobienia sobie opinii na ich temat.           

Dancing on the Moon
Główne nuty: Kwiaty, Piżmo.
Autor: brak danych.
Rok produkcji: 2016.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)