Ambre Carthage – płynne złoto Kartaginy
Jako, że w moje ręce wpadła niedawno próbka Ambre Carthage, to dziś na blogu pojawia się nowa marka. A jest nią francuska Panouge. Przy czym mamy w tym wypadku do czynienia z pewnym ciekawym zabiegiem. Bo choć recenzowane dziś perfumy powstały w 2023 roku, to jednak stanowią one odwzorowanie skomponowanych w 1924 roku L'ambre de Carthage od Isabey. I z tego, co udało mi się ustalić, to nie mamy tu do czynienia z reformulacją, ale z identycznym odtworzeniem tego zapachu. Podobnie jak ich protoplasta, Ambre Carthage określane są wiec jako egzotyczne i tajemnicze. Nie muszę też chyba wspominać, że za inspirację do ich powstanie posłużyła starożytna Kartagina. Zobaczmy zatem jak pachnie ta kompozycja.
Choć tytułowa ambra obecna jest w dziele Panouge od samego początku, to jednak w jego pierwszej fazie odnajdziemy też inne nuty. Dość wyraźne czuć tu przede wszystkim aromat czarnej herbaty. Ciemny i lekko gorzkawy, wprowadza nas w klimat opisywanych perfum. Który już na wstępie okazuje się dość złożony. Mimo, iż zapach nie wykonuje jakichś większych olfaktoryczny wolt, czuć, że mamy tu do czynienia z pachnidłem skonstruowanym z dużą pieczołowitością. Oprócz wspomnianej herbaty, w jego głowie odnajdziemy zaś jeszcze dymną woń brzozy oraz nieco subtelnej świeżości wprowadzonej za sprawą bergamotki. W błędzie jest jednak ten, kto sądzi, że otwarcie Ambre Carthage jest ciężkie lub silnie wytrawne. Przeciwnie, dzieło Jean’a Jacques’a okazuje się zaskakująco lekkie. Oraz zauważalnie słodkie. Czy może raczej słodkawe. Od pierwszych chwil po aplikacji mieni się odcieniami złota. Co dość wyraźnie widać także w jego sercu.
Skoro mamy tu do czynienia z zapachem żywicznym, to nie może dziwić fakt, że w jego środkowej fazie pojawia się labdanum. Przy czym ja nie wyczuwam nigdzie jego charakterystycznego gumowo-kauczukowego aromatu. Podkreślono raczej drzewną stronę tego składnika. Przez co całość zyskuje ciepłego charakteru. W który bardzo dobrze wpisuje się także obecny na tym etapie kompozycji osmantus. Kwiatowy akcent dodaje Ambre Carthage świetlistości. Nie rozmiękcza jednak zanadto środkowego etapu dzieła Panouge. Co może być też zasługą wkroczenia na scenę paczuli. Jej ostrzejsza woń przypomina nam o męskim charakterze recenzowanych perfum. Z kolei baza stworzonego przez Jean’a Jacques’a pachnidła stanowi niejako przedłużenie tego, czego doświadczyliśmy w sercu. Dalej jest więc ciepło, zmysłowo i żywicznie. Przede wszystkim za sprawą, spajającej wszystkie inne obecne tu nuty, ambry. To właśnie ona odpowiedzialna jest za złocisty blask bijący od opisywanej kompozycji. Wspomagają ją natomiast drewno sandałowe oraz piżmo. Oba te składniki walnie przyczyniają się do tego, iż postrzegam końcówkę Ambre Carthage jako silnie sensualną. A przy tym nieco bardziej dymną, co może być spowodowane ujawniającym nam swoją obecność aromatem olibanum.
Poświęćmy teraz chwilę uwagi parametrom użytkowym opisywanych perfum. Co do ich projekcji, to muszę otwarcie przyznać, że trochę mnie ona rozczarowała. Wydaje się naprawdę znikoma. Tak jakby zapach przyklejał się do skóry i nie chciał wznieść się w przestrzeń wokół nas. W efekcie dość łatwo zapomnieć o tym, że mamy na sobie tę kompozycję. Na szczęście Ambre Carthage nadrabia trwałością. Ta jest już bowiem zdecydowane lepsza i wynosi 9-10 godzin od aplikacji. Warto jednak mieć na uwadze fakt, iż mamy tu do czynienia z wodą perfumowaną.
A teraz przejdźmy do opisu flakonu, w którym dystrybuowane jest dzieło Panouge. Przy czym w moim odczuciu nie jest on specjalnie charakterystyczny. Szklana, prostopadłościenna buteleczka w swojej większej części pokryta została warstwą brązowej farby. Z charakterystycznym, przypominającym plecionkę wzorkiem. Na frontowej ściance, po prawej stronie, umieszczono natomiast pełniącą funkcję etykiety czarną tabliczkę. Znajdziemy na niej wypisane nazwę zapachu, jego koncentrację oraz pojemność flakonu. A także informację, że kompozycja ta należy do kolekcji Perle Rare. Całość uzupełniona została zaś o masywną złotą zatyczkę z wygrawerowaną na wierzchu nazwą producenta. I choć taki wzór flakonu uznaję za spójny, to jednak niezbyt zachęca mnie on do sięgnięcia po te perfumy.
Długo zastanawiałem się jak finalnie ocenić Ambre Carthage. Z jednej strony mamy tu bowiem do czynienia z pachnidłem bogatym i złożonym. A do tego skomponowanym naprawdę zgrabnie. Obcowanie z dziełem Panouge może sprawiać przyjemność. Nosi się je naprawdę komfortowo. A jednak czegoś mi tu brak. Czegoś, co przykuwałoby uwagę otoczenia. W pewnym sensie jest tak jakby opisywany zapach był dla mnie za gładki. Brakuje mu pazura. Jakiegoś oryginalnego elementu, który intrygowałby i sprawiał, że chcę wracać do tej kompozycji. Tymczasem przedstawiane dziś pachnidło sprawia wrażenie grzecznego. Eleganckiego i z klasą, które doskonale sprawdzi się na salonach, ale też nie zaskoczy Was niczym ciekawym. Stanowi bezpieczny wybór. Choć miłośnicy perfum orientalno-balsamicznych mogą uznać je za nie lada gratkę.
Ambre Carthage
Główna nuta: Żywice.
Autor: Jean Jacques/brak danych.
Rok produkcji: 1924/2023.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)