Chergui – barwy, które niesie wiatr
Serge Lutens to jedna z moich ulubionych marek perfum. Jednak ostatnio jakoś nie było mi z nią po drodze. Niemniej, dziś w końcu zapach z logo SL znów trafia na bloga. Za sprawą Chergui przenosimy się zaś do Maroka. A więc kraju, z którego olfaktorycznego bogactwa francuski brand czerpie w obfitości. Nasz dzisiejszy bohater nazwany jest natomiast na cześć wiatru. Chergui lub Sharqi występuje głównie w rejonie północnej Sahary a wieje ze Wschodu lub Południowego Wschodu (sharq to po arabsku Wschód). Natomiast niesione przez niego aromaty posłużyły Lutens’owi za inspirację do stworzenia recenzowanych perfum. Przekonajmy się zatem co kryje się w wonnych podmuchach Chergui.
Otwarcie recenzowanych perfum niezbyt przypadło mi do gustu. Od razu czuć, że mamy tu do czynienia z kompozycją ciężką i zawiesistą. A także wyraźnie słodką. Z początku sporo w niej kumarynowego aromatu trzciny cukrowej. Od razu pojawia się też róża. Bardzo w arabskim stylu, czyli nektarowa i zmysłowa. Jej płatki zalane zaś zostały sporą ilością miodu. Dla mnie to za dużo. Choć sama słodycz Chergui nie jest może przytłaczająca, to jednak już pierwsza faza sprawia, że czuję pewien przesyt. Wydaje mi się również, że z początku wyczuwam jakieś migniecie, niewymienionych w oficjalnym spisie nut, cytrusów. Póki co, brak natomiast wątku przyprawowego, co nieco zaskakuje biorąc pod uwagę marokańską inspirację opisywanych perfum.
Chyba najważniejszym elementem układanki pod nazwą Chergui jest budujący jej serce aromat liści tytoniu. Objawia się on już chwilę po aplikacji kompozycji na skórę a z czasem tylko przybiera na sile. Natychmiast kojarzy mi się on z odwiedzanymi podczas wycieczek do Ameryki Południowej fabrykami cygar. Brązowe liście suszą się na słońcu tworząc wokół siebie wonną aurę. Którą odnajduję też w dziele Lutens’a. Tyle, że tutaj uzupełniono ją kilkoma składnikami. Na przykład wątkiem kwiatowym. Który w głowie prezentowanych perfum zapoczątkowany został przez (nadal obecną) różę, w sercu poszerzony zaś o jaśniejszy i chłodniejszy aromat irysa. Coraz wyraźniej czuć też kadzidło. Dymne i jakby pyliste, ujmuje recenzowanemu zapachowi nieco słodyczy. Ma w sobie też coś cerkiewnego. Pewne drzewne ciepło. Wywiera spory wpływ na środkową fazę Chergui. W zasadzie uważam kadzidło za drugą po tytoniu najważniejszą nutę w składzie stworzonej przez Christopher’a Sheldrake’a kompozycji. Natomiast jej słodycz podtrzymana została przy pomocy balsamicznej nuty ambry. Ciepłe żywice leniwie sączą się po skórze. Wątek drzewny został też jednak podbudowany przez tworzące bazę tych perfum drewno sandałowe. Lekkie i słodkawe, sprawia, iż ostatnia faza zapachu wydaje mi się lżejsza niż jego głowa. A może to zasługa obecnego na tym etapie piżma?
A teraz kilka słów o parametrach użytkowych Chergui. W moim odczuciu zdecydowanie nie ma się na co uskarżać. Przede wszystkim zapach posiada naprawdę dobrą projekcję. Naprawdę dobrą. Siekiery nie latają może w powietrzu, ale i tak nikt w naszym otoczeniu nie powinien mieć problemów z uzmysłowieniem sobie jego aromatu. Do tego dodać zaś należy świetną trwałość. Taką na poziomie 11-12 godzin. Pamiętajmy jednak, że mamy tu do czynienia z wodą perfumowaną.
Po raz kolejny chciałbym powiedzieć, że moim zdaniem zmiana designu flakonów nie wyszła marce Serge Lutens na dobre. Owszem, nowy wzór jest nowocześniejszy, nie prezentuje się jednak tak elegancko jak dawny. Znakomita cześć butelki pokryta jest czarną etykietą, na której łatwo zauważyć nazwę producenta. Oraz jego logo, znajdujące się w dolnej części flakonu. Dużo trudniej natomiast odczytać nazwę zapachu, którą umieszczono nad tuż nim. Wypisano ją szarą czcionką, która zlewa się z otaczającym ją tłem. Sama butelka pozostała zaś smukła jak dawniej. Przez jej przeźroczyste szkło dostrzec można zamkniętą wewnątrz ciecz, która w przypadku naszego dzisiejszego bohatera ma kolor brązowy.
Obiektywnie rzecz biorąc, Chergui to całkiem niezłe perfumy. Posiadają złożony i ciekawy bukiet. Czemu więc tylko 4/7? Przede wszystkim dlatego, że blog ma charakter subiektywny a dzieło duetu Lutens – Sheldrake ani trochę nie trafiło w mój gust. Nie czułem się komfortowo nosząc tę kompozycję. Jest w niej coś apteczno-syropowatego. I kamforowego. Nie potrafię dokładnie powiedzieć o co chodzi, ale Chergui budziły we mnie jakiś wewnętrzny sprzeciw. Ponadto, zupełnie nie widzę tu deklarowanego Maroko. Raczej prawosławną cerkiew po środku plantacji tytoniu. Brzmi abstrakcyjnie? Dla mnie cały recenzowany dziś zapach trochę taki jest. Brak mu tożsamości. No i jednak okazał się też dla mnie za ciężki. Muszę natomiast pochwalić jego płynną ewolucję oraz doskonałe walory użytkowe.
Chergui
Główne nuty: Tytoń, Kadzidło.
Autor: Christopher Sheldrake.
Rok produkcji: 2005.
Moja opinia: Może być. (4/7)