Uwaga, klasyk! – Van Cleef & Arpels pour homme

Przełom lat 70’ I 80’ XX wieku to okres, gdy w światowej perfumerii kształtowały się nowe trendy. Czuć było znudzenie tradycyjnymi zapachami fougère a twórcy starali się wyjść poza utarte schematy. Zaś przykładem takich poszukiwań jest Van Cleef & Arpels pour homme. A choć dziś o tej kompozycji mało kto już pamięta, to w swoim czasie była ona olbrzymim best-sellerem. I śmiało rywalizowała z takimi tuzami jak Azzaro pour Homme czy Polo Green. Ciekawostką jest zaś fakt, że cała ta trójka powstała w 1978 roku. Przekonajmy się więc czym na swój sukces zapracowało dzieło francuskich jubilerów.

Na początek dwie uwagi. Po pierwsze recenzowana dziś kompozycja to reformulacja oryginału. A po drugie nie znam pierwotnej wersji Van Cleef & Arpels pour homme zatem w niniejszej recenzji skupię się wyłącznie na tym, co czujemy w obecnej. Przy czym otwarcie nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Od początku czuć, że nasz bohater to zapach w starym stylu. W głowie dominują nuty zielone, wzbogacone ziołami. W szczególności bazylią i majerankiem. Nie brak też wątku cytrusowego, wprowadzonego tu za sprawą bergamotki. Pojawia się również jałowiec. Jego dymny i wytrawny aromat stanowi wyraźną zapowiedź wątku drzewnego, który odnajdziemy w bazie Van Cleef & Arpels pour homme. Nie mogło też zabraknąć słodkiej lawendy. Za jej sprawą opisywane dziś perfumy nabierają elegancji i subtelnej czystości. Póki co, całość pachnie jednak dość klasycznie i mało charakterystycznie. Ale tylko do czasu, aż rozpocznie się faza serca.

O ile kwiaty są tradycyjnym składnikiem wielu męskich pachnideł, to jednak sposób w jaki przedstawione zostały w dziele VC&A niewątpliwie zasługuje na uwagę. Środkowa część zapachu zdominowana jest przez różę. Choć w zasadzie nie wiem czy zdominowana to dobre słowo. Królowa kwiatów jest tu wyraźnie wyczuwalna, jednak całość nie staje się kwiatowa. Owszem, jest słodka, niemal marmoladowa, ale ma też w sobie pewną pikanterię. Ostrzejsze niuanse wynikają zaś z obecności goździka oraz paczuli w sercu Van Cleef & Arpels pour homme. Odnajdziemy tu jednak również ciepłą woń jaśminu. I przeciwstawioną jej chłodną nutę irysa.  Nie brakuje także wetywerii i drewna cedrowego.  One z kolei są zwiastunem coraz bardziej zbliżającej się bazy kompozycji. Zanim jednak do niej przejdziemy, chciałbym powiedzieć, że to środkowa część recenzowanego pachnidła podoba mi się najbardziej. Dzięki kwiatom jest jedwabista, pozostaje jednak wyraźnie męska. A nawet do pewnego stopnia mroczna. Trochę kojarzy mi się ze stylistyką filmów noir. Natomiast końcówka ma już zupełnie inny charakter. Przypomina trochę wspomniane już Azzaro pour Homme. Podobnie ważną rolę odgrywa w niej mech dębowy. Więcej tu jednak skóry. Za sprawą tych dwóch nut całość wydaje się naprawdę męska. Powiedziałbym nawet, że ma w sobie coś brutalnego. Być może wpływ na takie przeświadczenie mają po części pojawiające się na tym etapie kastoreum i labdanum. Aby zapach nie wydał się jednak zbyt surowy, dodano do niego także nieco słodkiej ambry oraz zauważalnie mydlane piżmo. Efekt jest dość ciekawy i choć nie wiem czy mi się podoba, to nie wątpliwie zwraca uwagę.

A jak prezentują się parametry użytkowe Van Cleef & Arpels pour homme? Według mnie są powody do zadowolenia. Jeśli chodzi o projekcję, to je jest naprawdę silna. Oczywiście wiele dawnych klasyków cechuje się dużą mocą, jednak w przypadku naszego bohatera fakt, iż mimo reformulacji została ona utrzymana niewątpliwie może cieszyć. Jednak na trwałość również nie ma co narzekać. Dzieło francuskiej marki trzyma się bowiem na skórze przez dobre 8-9 godzin. Zwrócę przy tym uwagę na fakt, iż mamy tu do czynienia z wodą toaletową. Tym samym wyżej opisane walory użytkowe mogą naprawdę cieszyć.

To teraz może jeszcze krótko o flakonie opisywanego zapachu. A ten nie jest moim zdaniem zbyt charakterystyczny. Będąc w perfumerii raczej nie zwróciłbym na niego uwagi. Wykonany jest z ciemnego szkła, a jego kształt jest dość prosty. Jedynym wyróżnikiem są kwadratowe tłoczenia w jego górnej części. Czyli tam, gdzie powinna znajdować się etykieta. Zamiast niej nazwa kompozycji oraz jej marka wypisane są złotą czcionką bezpośrednio na flakonie. Informację o koncentracji znajdziemy zaś u podstawy. Całość wieńczy natomiast masywna, kwadratowa, czarna zatyczka. Ogólnie, w tym wzorze brak jednak jakichś szczególnie interesujących elementów.   

Wydaje mi się, że aby w pełni docenić Van Cleef & Arpels pour homme trzeba dać tym perfumom trochę czasu. Oswoić się z nimi i pozwolić, by powoli odsłaniały przed nami swój bukiet. Dzieło francuskiej marki jest bowiem naprawdę złożone. I mimo reformulacji pachnie całkiem naturalnie. Podoba mi się także jego zmienność. Czasem jest ciemnozielone, innym razem za sprawą róży przybiera barwę głębokiej purpury. Niemniej, przez cały czas czuć też, że mamy tu do czynienia z kompozycją w starym stylu. I z tego względu powiedziałbym, że zdecydowanie lepiej pasować będzie mężczyznom po czterdziestce. Jest w niej siła i elegancja, ale i coś staroświeckiego. A choć doceniam jak skomponowane są te perfumy, to jednak samemu raczej bym ich nie kupił.

Van Cleef & Arpels pour homme
Główne nuty: Kwiaty, Nuty Drzewne.
Autor: Louis Monnet.
Rok produkcji: 1978.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)