La Nuit de L’Homme – noc w mieście

W przypadku recenzowanych dziś perfum mamy do czynienia z ciekawym zjawiskiem. Teoretycznie La Nuit de L’Homme są bowiem flankerem o trzy lata starszych L’Homme. A jednocześnie same doczekały się sporej ilości własnych wariantów (między innymi Intense, Électrique czy La Parfum). Co niewątpliwie świadczy o ich sporej popularności. Potwierdzonej również tym, że mimo upływu piętnastu lat od jego premiery, nasz bohater nadal dostępny jest w ofercie Yves Saint Laurent. Warto również wspomnieć, że kompozycja ta powstała za sprawą tria perfumiarzy w składzie Anne Flipo, Pierre Wargnye i Dominique Ropion. Określana jest natomiast jako kontrastowa i pełna napięć. I to właśnie ten ostatni zwrot najbardziej zwrócił moją uwagę.

     Myślę, że już na wstępie warto wspomnieć o tym, że La Nuit de L’Homme to typowy mainstreamowy słodziak. Co jednak niekoniecznie od razu musi być złe. Słodycz recenzowanych perfum zauważalna jest od samego początku, mimo iż ich głowa utrzymana jest w nieco innym klimacie. Czuć od niej bowiem sporo świeżości. Będącej wynikiem obecności kardamonu. Jego chłodny, przyprawowy aromat sprawia, że dzieło Yves Saint Laurent nie przyprawia nas o ból zębów. Przeciwnie, ma nawet w sobie coś, co przykuwa uwagę. Szczególnie, że kardamon został tu dość silnie wyeksponowany. W otwarciu La Nuit towarzyszy mu jedynie bergamotka. Przy czym jej cytrusowa woń jest tutaj dość subtelna. Przyczynia się jednak do ogólnego wrażenia świeżości bijącego z pierwszej fazy opisywanej kompozycji.

     W miarę jak zbliżamy się do serca, w stworzonym przez tercet Flipo, Wargnye i Ropion zapachu coraz silniej uwidacznia się nuta lawendy. Niesie ona ze sobą spory ładunek ziołowej zieloności. A także słodyczy. Roślina ta jest bowiem o tyle specyficzna, że w zależności od sposobu przedstawienia potrafi wydawać się albo słodka albo wytrawna. Co skrzętnie wykorzystano w La Nuit de L’Homme. Lawenda służy tutaj również do podkreślenia eleganckiego charakteru kompozycji. Dodaje jej także męskości. W ślad za nią podąża zaś drewno cedrowe. Które pełni podobną rolę. Ten ziołowo-drzewny miks przyczynia się do tego, iż mimo narastającej ilości cukru, całość dalej sprawia wrażenie dość rześkiej. Powoli zaczyna jednak stawać się bardziej zmysłowa. Co niewątpliwie jest zapowiedzią zbliżającej się bazy zapachu. W której prym wiodą ambra oraz kumaryna. Następuje też długo oczekiwana kulminacja słodyczy. Która po części przekłada się na jeszcze silniej sensualny klimat La Nuit. Nie można także mieć wątpliwości co do wieczorowego przeznaczenia tych perfum. I to mimo, iż w ich końcówce pojawia się jeszcze wetyweria. Podtrzymuje ona zanikające świeższe akcenty oraz niesie ze sobą kolejny ładunek zieleni. Z tym, że wrażenie te pozostają już teraz niejako na drugim planie. Pierwszy zdominowany jest przez wątek słodko-puszysty, który pozbawia całość części wcześniejszego wyrafinowania. Szczególnie, że na wierzch wychodzą także pewne bardziej syntetyczne niuanse.  

     Zobaczmy jeszcze jak La Nuit de L’Homme wypada pod kątem parametrów użytkowych. Przyglądając się projekcji tych perfum, doszedłem do wniosku, że jest ona umiarkowana. Niewątpliwie, kompozycja jest wyczuwalna na skórze, jednak już w mniejszym stopniu w przestrzeni wokół nas. Z tym, że mając ją na sobie całkowicie anonimowi też nie będziemy. Stąd werdykt o średniej mocy tego zapachu. Większym problemem wydaje mi się natomiast jego trwałość. Która w moim wypadku wynosiła jedynie 5-6 godzin od aplikacji. Nawet jeśli wziąć pod uwagę fakt, że mamy tu do czynienia z wodą toaletową, to i tak można by oczekiwać trochę więcej.

     A jak wygląda flakon recenzowanych dziś perfum? Jak przystało na flanker, mamy tu do czynienia z wariantem buteleczki należącej do klasycznych L’Homme. Tak więc zbiorniczek wykonany jest z przeźroczystego, lekko przydymionego, szkła i ma kształt walca. Przez którego ścianki (czy też może raczej ściankę?) dostrzec można zamkniętą w jego wnętrzu bezbarwną ciecz. Na szkle wypisano natomiast nazwę zapachu i jego markę. Jeśli zaś chodzi o zatyczkę, to zrobiona jest ona z czarnego plastiku. Przy czym swoim kształtem odwzorowuje sześciokąt. Do tego sprawia wrażenie masywnej i dobrze uzupełnia całość wzoru.

     Muszę szczerze przyznać, że La Nuit de L’Homme skojarzyły mi się z Paco Rabanne – 1 Million. W obu wypadkach nie mamy do czynienia z perfumami wybitnymi, a jednak oba mają w sobie coś, co zwraca na nas uwagę otoczenia. I oba wywołują komplementy płci przeciwnej. Z tym, że w przypadku dzieła Yves Saint Laurent, mimo dopisku L’Homme, nie ma w zasadzie przeciwskazań, by korzystały z niego kobiety. Kompozycja jest pod tym względem naprawdę uniwersalna. Pytanie tylko czy podczas wieczornego wyjścia do klubu chcielibyśmy natknąć się na dziewczynę pachnącą tak samo jak my? Abstrahując jednak od tego tematu, chcę powiedzieć, że La Nuit to pachnidło ze wszech miar przyjemne i rozumiem skąd bierze się jego popularność. Nie oferuje nam wyrafinowanych olfaktorycznych doznań, daje jednak poczucie komfortu i bezpieczeństwa. A tego przecież chcemy. Czy nie?   

La Nuit de L’Homme
Główne nuty: Zioła, Przyprawy.
Autor: Anne Flipo, Pierre Wargnye i Dominique Ropion.
Rok produkcji: 2009.
Moja opinia:  Może być. (4/7)