Hugo XY – grzeczni chłopcy idą na randkę
Dziś kolejne spotkanie z jedną z najpopularniejszych marek męskich perfum w Polsce. Czyli Hugo Boss. Na bohatera tego wpisu wybrałem zaś Hugo XY z 2007. A więc zapach, za którego skomponowanie odpowiedzialna jest Daphne Bugey. I którego motywem przewodnim jest słowo prowokacja. Swoim charakterem ma on bowiem oddawać typowe dla współczesnych mężczyzn zamiłowanie do zwracania na siebie uwagi. Jednocześnie, wspólnie z damską wersją Hugo XX, tworzyć ma duet portretujący nowoczesne związki. Zresztą swoją nazwą oba pachnidła wyraźnie nawiązują do występujących u obu płci układów chromosomów: XY u mężczyzn, a XX u kobiet. Tyle teorii. Czas by przekonać się jak dzieło Hugo Boss pachnie w praktyce.
O ile według producenta motywem przewodnim recenzowanych perfum jest prowokacja, o tyle dla mnie jest nim świeżość. Którą w Hugo XY czuć od samego początku. Stworzone przez Daphne Bugey pachnidło rozpoczyna się wyraźnym akordem cytrusowym. W którym pierwszoplanową rolę odgrywa cytron. Bez problemu wyczuwam tu jego intensywny aromat. Jest kwaskowo i rześko zarazem. Do czego po części przyczynia się również obecna w głowie zapachu bergamotka. Jednocześnie pojawiają się też jednak pewnie zielone akcenty, będące efektem sięgnięcia po liść gruszy. Osobiście nie rozpoznałbym oczywiście, że to akurat ten składnik, jednak w otwarciu kompozycji odnaleźć możemy coś soczyście roślinnego. Natomiast cała pierwsza faza dzieła Hugo Boss posiada wyraźnie lekki i wakacyjny klimat. Da się też zauważyć pewną, obecną w niej, jakby owocową (może jednak ta gruszka?) słodycz.
Beztroski charakter opisywanego zapachu utrzymuje się także w jego sercu. Z tym, że w nim akurat nieco więcej jest pikanterii. Za sprawą bazylii całość staje się nie tylko bardziej aromatyczna, ale również przesuwa się nieco w ziołową stronę. Wytrawniejsze niuanse delikatnie drażnią nasze nozdrza, sama kompozycja pozostaje jednak bardzo przystępna. Oprócz bazylii za jej świeży klimat odpowiada zaś jeszcze mięta. Wpisuje się ona w ziołowo-zielony charakter serca Hugo XY. Przy czym to, co teraz czujemy kojarzyć się może trochę z mrożoną miętową herbatą. A dzieje się tak między innymi dlatego, że środkowa faza przedstawianych perfum wzbogacona została jeszcze o nutę kruszonego lodu. Oczywiście lód nie ma zapachu, twórcom chodzi zaś najpewniej o bijące od kompozycji wrażenie chłodu i świeżości. Natomiast im bliżej bazy, tym silnej uwidacznia się drzewny aromat cedru. Lubię ten składnik, jednak w dziele Daphne Bugey nie prezentuje się on specjalnie okazale. Nasuwa raczej skojarzenie z jakimiś rozwodnionymi drewienkami. Natomiast czysty klimat kompozycji podtrzymany został przy pomocy piżma. Choć wyraźnie syntetyczne, dobrze pasuje ono to ogólnego charakteru Hugo XY. Ponadto, w bazie deklarowana jest również obecność paczuli, osobiście nie potrafię jej tu jednak wyczuć.
A teraz parę słów o parametrach użytkowych recenzowanych perfum. Mimo obecności cytronu w składzie, ich aromat nie wydaje mi się specjalnie intensywny. Nie jest może bliskoskórny, jednak co do zasady określiłbym ich projekcję jako umiarkowaną. Podobnie średnio prezentuje się też trwałość tej kompozycji. Od aplikacji do momentu aż zapach znika z ciała mija mniej więcej 5-7 godzin. Warto jednak pamiętać, że w przypadku Hugo XY mamy do czynienia z wodą toaletową, a nie perfumowaną.
Przyjrzyjmy się też jeszcze flakonowi, w którym dystrybuowane było dzieło Hugo Boss. A ten jest moim zdaniem dość prosty, a zarazem przyjemny dla oka. Główna część buteleczki wykonana jest z przeźroczystego szkła i ma kształt walca o wzmocnionym grubszą warstwą szkła dnie. Zamiast etykiety nazwę zapachu umieszczono zaś bezpośrednio na szkle. Przy czym znamienny jest brak jakichkolwiek innych oznaczeń. Taki minimalizm całkiem mi się jednak podoba. Do tego dochodzi zaś jeszcze srebrna, chromowana zatyczka. W jej wzorze ciekawym zabiegiem jest zaś to, że w swojej dolnej części nieco rozszerza się ona na boki, łamiąc linię i nadając tym samym wzorowi nieco więcej oryginalności.
Moim zdaniem Hugo XY to dość poprawne perfumy. Z tym, że dedykowane są raczej niewymagającej klienteli. No i zupełnie nie odnajduję w nich nic prowokującego. Przeciwnie, zapach jest świeży, czysty i spokojny. Określiłbym go nawet jako grzeczny. Cytrusowa rześkość miesza się w nim z odrobiną ziołowej pikanterii polanej owocową słodyczą. Jeśli natomiast chodzi o wspomniane na wstępie odniesienie do współczesnych związków, to widzę kompozycję Daphne Bugey jako pachnidło po które sięgają odziani w polo dwudziestoletni chłopcy zapraszając dziewczynę na lody. Ale chyba nie o to chodziło producentom. Niemniej, dzieło Hugo Boss naprawdę jest silnie popowe. Nie ma w nim za wiele interesujących akordów, ale nie znajduję również nic specjalnie odpychającego. No może poza pewną syntetycznością. Co do zasady aromat Hugo XY jest jednak raczej przyjemny. Ale nic poza tym.
Hugo XY
Główne nuty: Cytrusy, Zioła.
Autor: Daphne Bugey.
Rok produkcji: 2007.
Moja opinia: Może być. (4/7)