Alameda – irysowe love cz. I
Robert Piguet to marka, która od bardzo dawna nie gościła na Agar i Piżmo. A było tak przede wszystkim dlatego, że zrecenzowałem wszystkie perfumy z jej oferty, które mnie interesowały. Jednak ostatnio w moją orbitę wpadły jeszcze dwa zapachy. Póki co zdecydowałem się jednak tylko na testy Alameda. Kompozycja ta powstała w 2013 roku za sprawą Aurélien’a Guichard’a, a jedną z jej głównych nut jest irys. A że miałem akurat próbki dwóch innych pachnideł z tym składnikiem w temacie, to zdecydowałem się przygotować mini-trylogię. Warto też jednak już na wstępie wyjaśnić nazwę recenzowanych perfum. W języku hiszpańskim słowo alameda oznacza aleję lub zagajnik, gdzie rosną topole. I taka właśnie aleja znajduje się w kompleksie pałacowym Alhambra, który posłużył Guichard’owi za inspirację do skomponowania opisywanego zapachu. Ale czy rzeczywiście mamy tu do czynienia z dziełem godnym sułtana?
Alameda otwierają się ciepłym akordem kwiatowym. Który zbudowany został w oparciu o aromat lilii. Obecna w głowie recenzowanych perfum słodycz nie jest jednak oszałamiająca. Ma w sobie coś subtelnego. A także eleganckiego. W pewnym sensie nawet intymnego. Od samego początku dzieło Aurélien’a Guichard’a emanuje bowiem zmysłowością. I to mimo, iż w jego pierwszej fazie obecny jest również watek cytrusowy. Reprezentowany przez bergamotkę, nadaje głowie kompozycji więcej lekkości i zwiewności. Sprawia, że otwarcie Alameda nasuwa mi skojarzenia z miękkim woalem. Jednocześnie, póki co nie mogę oprzeć się wrażeniu, że pachnidło to posiada wyraźny przechył w kobiecą stronę. Poczekajmy jednak na jego kolejne etapy.
Jeśli chodzi o serce opisywanego zapachu, to kwiatowy motyw przewodni został w nim utrzymany za sprawą róży. Choć nie odgrywa tu ona pierwszoplanowej roli, to wpisuje się w ciepły i sensualny klimat dzieła Roberta Piguet’a. Królowa kwiatów podkreśla elegancki charakter tych perfum, nadając im przy tym więcej wyrafinowania. Z czasem swoją obecność coraz silniej zaznacza jednak zapowiadany przeze mnie irys. I wydaje mi się, że warto poświęcić mu chwilę uwagi. Jego obecność sprawia bowiem, że recenzowana kompozycja nabiera więcej pudrowości. Zaczyna kojarzyć mi się z jakąś ekskluzywną pomadką. Kwiatowa słodycz również staje się silniej wyczuwalna. Choć jednocześnie zapach traci część swojego ciepła. Irys niesie bowiem ze sobą pewne ziemiste akcenty. To całkiem ciekawy efekt, który ożywia nieco dość liniowy jak do tej pory rozwój stworzonego przez Guichard’a pachnidła. Zwłaszcza, że w bazie wrażenie to podkreślone zostało jeszcze przy pomocy paczuli. Dzięki czemu oddalamy się w końcu od perfum z oznaczeniem pour femme. Tym bardziej, że istotną rolę w ostatniej fazie zapachu odgrywa także ostrzejsza woń kastoreum. Jednocześnie, paczula otwiera furtkę, przez którą na scenę wkraczają nuty drzewne. W końcówce wyraźnie czuć bowiem balsamiczną woń ambry. Za jej sprawą Alameda ponownie stają się perfumami ciepłymi i otulającymi. I takie już pozostają.
Zweryfikujmy teraz jak prezentują się parametry użytkowe recenzowanego dziś pachnidła. Jeśli chodzi o jego projekcję, to opisałbym ją jako umiarkowaną. Aromat dzieła Piguet’a nie jest specjalnie intensywny. Nie jest też jednak tak, że trzeba szukać tych perfum tuż przy skórze. Do tego pozostawiają one po sobie krótki ogon. Natomiast oceniając ich trwałość muszę wyrazić swój szacunek. Kompozycja utrzymuje się bowiem na ciele przez długie godziny, nawet do 11-12 od aplikacji. Warto też jednak wspomnieć, iż Alameda występuje pod postacią wody perfumowanej.
To jeszcze krótko o flakonie opisywanych perfum. Miłośnicy tworzonych przez Roberta Piguet’a zapachów szybko zdadzą sobie sprawę, że mamy tu do czynienia z typowym wzorem wykorzystywanym przez szwajcarską markę. Tak więc buteleczka ma kształt prostopadłościanu i pokryta jest warstwą czarnej farby. Jej front zdobi zaś kontrastowo czerwona etykieta z jasnozielonym obramowaniem. Umieszczono na niej nazwę zapachu (czarną czcionką) oraz markę producenta (na biało). I to w zasadzie tyle. Natomiast cały wzór uzupełniony został jeszcze przez równie czarną zatyczkę o sześciokątnej podstawie. Ogólnie flakon prezentuje się dobrze i może zwracać uwagę potencjalnych klientów.
Choć irys odgrywa w Alameda prominentną rolę, to jednak nie określiłbym tych perfum jako stricte irysowych. W zasadzie trudno mi je jednoznacznie sklasyfikować. Przez długi czas istotną rolę odgrywa w nich wątek kwiatowy, jednak w końcówce ustępuje on miejsca akordowi żywicznemu, wzbogaconemu o zmysłowość kastoreum. Co istotne, kompozycja ani przez chwilę nie traci nic ze swojego eleganckiego klimatu. Nieustannie mam jednak wrażenie, że to bardziej zapach dla dam niż dla gentlemanów. Głównie za sprawą zauważalnej pudrowości, która przenika dzieło Aurélien’a Guichard’a. Poza tym nie mogę mu jednak nic zarzucić. Przeciwnie, perfumy te mają w sobie coś całkiem hipnotyzującego. I seksownego. Warto jednak byście sami wyrobili sobie zdanie na ich temat.
Alameda
Główna nuta: Nuty kwiatowe, Nuty Drzewne.
Autor: Aurélien Guichard.
Rok produkcji: 2013.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)