Isfarkand – irański prezent
Dziś moje drugie spotkanie z brytyjską marką Ormonde Jayne. Na jego bohatera wybrałem zaś Isfarkand. Jest to zapach z 2005 roku, za którego skomponowanie – podobnie jak w przypadku Montabaco - odpowiada Geza Schoen. Z tym, że tym razem mamy do czynienia z kompozycją zdecydowanie prostszą. Wprost wspomina o tym zresztą sam opis na stronie internetowej. I to tam również udało mi się wyszperać informację, że perfumy te powstały jako prezent urodzinowy dla męża Lindy Pilkinton, założycielki Ormonde Jayne. A dopiero z czasem włączono je na stałe do oferty marki. Warto także wspomnieć, że nazwa zapachu pochodzi od Isfahanu, starego irańskiego miasta, które notabene miałem okazję zwiedzić w 2015 roku. Bez dalszej zwłoki przekonajmy się jednak jaki olfaktoryczny podarek zafundował nam Geza Schoen.
Choc Irańczycy to potomkowie starożytnych Persów, to jednak spodziewałem się, że recenzowane dziś perfumy utrzymane będą w arabskiej stylistyce. Spotkała mnie zatem spora niespodzianka. Ich początek jest bowiem wyraźnie cytrusowy. Z wybijającą się na pierwszy plan świeżą wonią limonki. W połączeniu z wtórującą jej bergamotką sprawia ona, że otwarcie Isfarkand jest niezwykle wręcz energetyzujące. Silnie pobudza nasze zmysły. Powiedziałbym nawet, że ma w sobie coś lekko sportowego. Z tym, że od dzieła Gezy Schoen’a od razu czuć wysoką jakość. Jeśli więc mowa o sporcie, to o jakimś elitarnym, na przykład polo. Choć końskich akcentów tu oczywiście brak. Jest natomiast zauważalna dawka słodyczy, która w głowie kompozycji przejawia się głównie za sprawą mandarynki. Choć wspominanej już limonie także jej nie brak. Już na wstępie czuć także pewne pikantniejsze niuanse, które sprawiają, że pierwsza faza Isfarkand naprawdę mi się podoba. Już przy pierwszym teście pomyślałem, że o ile w bazie nie zadzieje się jakaś katastrofa, to na pewno wysoko ocenię prezentowane perfumy.
W teorii serce Isfarkand zbudowane zostało w oparciu o tylko jedną nutę. A jest nią różowy pieprz. Który wyczuwalny był już na wcześniejszym etapie kompozycji. Naprawdę udanie łączy się on z wątkiem cytrusowym tworząc żywą i dynamiczną mozaikę. Jest pikantny, ale i słodki zarazem. Wydaje mi się jednak, że w sercu kompozycji pojawiają się też inne akcenty. Gdzieś w tle czuć bowiem kwiatowe ciepło jaśminu oraz chłodną elegancję irysa. Warto w tym miejscu zauważyć, że ogólnie cały recenzowany dziś zapach sprawia wrażenie raczej chłodnego. Do czego najpewniej przyczynia się także obecna w jego bazie wetyweria. Nie sprawia ona jednak, że całość staje się zielona. Nabiera za to pewnej mineralności. To efekt podobny jak w Terre d’Hermès czy Red Vetiver, ale zauważalnie subtelniejszy. Udanie podkreśla natomiast wyrafinowany charakter Isfarkand. A że mamy tu do czynienia z pachnidłem dla mężczyzn, to jego baza dodatkowo wzbogacona została o nuty cedru i mchu dębowego. Drzewna końcówka udanie wieńczy dzieło Gezy Schoen’a.
Nadszedł czas by przekonać się jak nasz dzisiejszy bohater prezentuje się pod kątem parametrów użytkowych. Na początek projekcja. A te nie jest moim zdaniem zbyt intensywna. Nie jest też jednak tak, że musimy szukać aromatu tej kompozycji na skórze. Powiedziałbym więc, że jej moc jest umiarkowana. Jeśli natomiast przyjrzymy się trwałości tych perfum, to okaże się, że i ona jest średnia. W przypadku Isfarkand mamy bowiem do czynienia z wodą perfumowaną, która utrzymuje się na ciele przez około 7-8 godzin od aplikacji. Mogłoby być lepiej, choć skarżyć się nie można.
To jeszcze parę słów o flakonie recenzowanego dziś pachnidła. A ten to typowy wzór stosowany przez markę Ormonde Jayne. Tak więc buteleczka wykonana jest z przeźroczystego szkła z masywną podstawą i schodzącymi ukosem ku dołowi górnymi krawędziami. Nazwę zapachu wraz z oznaczeniem koncentracji wypisano czerwoną czcionką nieco poniżej środka frontowej ścianki. W jej centralnym miejscu umieszczono bowiem markę producenta. U samej podstawy dostrzec zaś można informację, iż perfumy te stworzone zostały w Londynie. Moim zdaniem najsilniej uwagę zwraca jednak elegancka, masywna srebrna zatyczka. Całość prezentuje się zaś przyzwoicie, choć jakoś szczególnie mocno nie zachęca do sięgnięcia po ten flakon.
Nie będę ukrywał, że przystępując do testów Isfarkand spodziewałem się zupełnie innego pachnidła. To, czego doświadczyłem okazało się jednak nad wyraz przyjemną niespodzianką. Mamy tu bowiem do czynienia z zapachem cytrusowo-orientalnym, niezwykle udanie łączącym oba te wątki. Dzieło Ormonde Jayne jest rześkie, a do tego lekkie i naprawdę proste. A jednak emanuje też elegancją. I chłodem. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że pozwala poczuć się wyjątkowo. Przy czym wcale nie jest wymagające. Ma w sobie coś, co sprawia, że niemal każdy może znaleźć w nim coś dla siebie. Podoba mi się także jego delikatna mineralność. Jest czymś, z czym do tej pory w takiej formie się nie spotkałem. Sprawia, że Isfarkand kojarzy mi się z wykutymi w marmurze posągami dawnych perskich władców. Aż chciałbym, żeby mi ktoś kiedyś sprawił taki prezent urodzinowy.
Isfarkand
Główne nuty: Cytrusy, Różowy Pieprz, Wetyweria.
Autor: Geza Schoen.
Rok produkcji: 2005.
Moja opinia: Polecam. (6/7)