By the Fireplace – szwajcarskie Last Christmas
Oferowana przez Maison Margiela seria perfum Replica przywoływać ma wyobrażenia konkretnych miejsc. I tak, po muzycznym wieczorze z Jazz Club, dziś chciałbym Was zaprosić na odrobinę relaksu przy kominku. A to za sprawą By the Fireplace - zapachu skomponowanego w 2015 roku przez Marie Salamagne. Choć o Francuzce słyszałem sporo, to z jej twórczością zetknąłem się do tej pory tylko raz, przy okazji recenzji Giorgio Armani – Eau de Nuit. Ucieszyłem się więc, że to ona stoi za wybranymi dziś przeze mnie perfumami. Do ich testów zachęciły mnie jednak również pozytywne opinie na internetowych forach. Oraz opis na oficjalnej stronie Maison Margiela, malujący przed moim oczami wizję mroźnej zimy w przytulnym, ogrzewanym kominkiem pokoiku. Na przykład w szwajcarskim Chamonix, w 1971 roku. Można się zatem spodziewać, że recenzowana kompozycja będzie ciepła i otulająca. Ale czy rzeczywiście tak jest?
Już sam początek By the Fireplace zwraca uwagę. Za sprawą nuty kwiatu pomarańczy jest słodki, ale nie przesadnie. Akurat na tyle, by zbudować wrażenie komfortu i pewnej, hmm… przytulności. Wiem, że to może dziwne, ale recenzowane perfumy naprawdę tak mi się kojarzą. W słodki klimat kompozycji po trochu wpisuje się również różowy pieprz. Przy czym według mnie pełni on tu jeszcze jedną funkcję. Jego przyprawowy aromat delikatnie drażni nasze nozdrza, co nasuwa mi skojarzenie z mrozem, gryzącym nasze uszy i poliki w zimowy poranek. Już w otwarciu widać więc zróżnicowany charakter dzieła Marie Salamagne. Który podkreślony został jeszcze poprzez wprowadzenie do głowy By the Fireplace gorzkawej woni goździków. Bardzo lubię tę nutę, zatem jej odnalezienie w pierwszej fazie opisywanego pachnidła przyniosło mi pewną przyjemność.
W miarę upływu czasu recenzowana kompozycja zmienia nieco swoje oblicze. Staje się bardziej orzechowa. Choć orzechów jako takich w niej nie uświadczymy. Pojawia się natomiast nuta kasztanów. Prażonych według mnie. A to dlatego, że całość powoli nabiera też bardziej dymnego oblicza. Wrażenie to początkowo wywołane zostało zaś za pomocą jałowca. Jego drzewny, charakterystycznie gorzki, aromat wskazuje kierunek, w którym podążać będzie dzieło Marie Salamagne. Co istotne, obecny w głowie słodki wątek recenzowanych perfum wcale nie znika. Ulega jednak przekształceniu. Kojarzycie popularne zwłaszcza w USA pianki, które nadziewa się na patyki i wkłada do ogniska? W środkowej fazie By the Fireplace odnaleźć można coś, co kojarzy się właśnie z zapachem takich topiących się pianek. Z tym, że kompozycja Maison Margiela nie staje się lepka. Nabiera za to puszystości. Co jest niewątpliwie zasługą pojawiającej się w bazie tego pachnidła wanilii. Jak również towarzyszącego jej Cashmeranu. I to im właśnie dzieło Marie Salamagne zawdzięcza swój otulający charakter. Wracając jednak do wspomnianego na wstępie kominka, muszę powiedzieć, że i ten obraz pojawia się w końcówce opisywanych perfum. A to za sprawą drewna gwajakowego. Jego ciemny, nieco smolisty aromat kojarzy się z dogasającymi drwami. A wrażenie to wzmocniono jeszcze przy pomocy balsamu Peru. Aż ma się ochotę zaszyć w jakiejś górskiej chacie.
Przekonajmy się teraz jak prezentują się walory użytkowe By the Fireplace. Jeśli chodzi o projekcję, to uważam, że jest ona naprawdę bardzo dobra. Recenzowany zapach jest łatwo wyczuwalny na skórze przez kilka godzin po aplikacji. Dopiero po dłuższym czasie stopniowo się wycisza. Tym samym, nosząc te perfumy na sobie możemy spodziewać się, że zwrócimy uwagę otoczenia. Ale o to chyba chodzi, prawda? Natomiast jeśli spojrzymy na ich trwałość, to ona również prezentuje się co najmniej satysfakcjonująco. Mimo, iż dzieło Maison Margiela występuje pod postacią wody toaletowej, to na skórze utrzymuje się przez 8-10 godzin. Tak przynajmniej było w moim wypadku.
Rzućmy jeszcze okiem na flakon recenzowanych perfum. Jest to wzór typowy dla całej serii Replica. Buteleczka wykonana jest z przeźroczystego szkła i ma kształt walca. Uwagę zwraca natomiast brak zatyczki. Srebrny atomizer osadzony na opasanym białym sznureczkiem cokole jest niczym nieosłonięty. Ponadto, na froncie umieszczona została sporych rozmiarów biała etykieta, na której wypisano nie tylko nazwę zapachu i jego markę, ale także informację o przewodnich nutach (płonące drewno i kasztan). Oraz charakterystyczne dla serii przywołanie miejsca i czasu, do których odnosi się ta kompozycja. A więc wspomnianego już Chamonix 1971 roku. Oprócz tego nasz wzrok przyciąga również zamknięta we wnętrzu flakonu bursztynowej barwy ciesz.
Wiecie z czym kojarzą mi się recenzowane dziś perfumy? Z teledyskiem do Last Christmas zespołu Wham! Według mnie oba mają podobny klimat. By the Fireplace to bowiem zapach idealny na zimowe wieczory. Słodki i promieniujący wewnętrznym ciepłem. A przy tym z wyraźną drzewną składową, dodającą mu męskości. Natomiast wyczuwane przeze mnie aromaty kasztanów i pianek kierują go w stronę gourmand. Zresztą wydaje mi się, że określenie dzieła Marie Salamagne jako apetycznego nie było by nadużyciem. Muszę jednak zaznaczyć, że opisywana dziś kompozycja zbalansowana jest na tyle dobrze, że żaden z obecnych w niej wątków nie bierze góry. Dzięki czemu perfumy te pasować będą zarówno mężczyźnie jak i kobiecie. Zaś ich rozgrzewające właściwości pozwolą nam z uśmiechem patrzeć na padający za oknem śnieg.
By the Fireplace
Główne nuty: Nuty Drzewne, Wanilia.
Autor: Marie Salamagne.
Rok produkcji: 2015.
Moja opinia: Polecam. (6/7)