Bois d’Arménie – pośród drzew cz. II

Po recenzji Tonka Impériale zdecydowałem się na testy jeszcze jednych perfum z kolekcji L’Art et la Matière od Guerlain. Tym razem wybrałem jednak na zapach o zdecydowanie bardziej drzewnym charakterze. A więc Bois d’Arménie z 2006 roku. Za stworzenie tej kompozycji odpowiedzialne jest natomiast dawno już nie goszcząca na Agar i Piżmo Annick Ménardo. Francuzka zalicza się do grona moich ulubionych perfumiarzy, byłem zatem naprawdę ciekaw pachnidła, które przygotowała dla Guerlain. I które inspirowane jest tradycyjnym papierem ormiańskim (fr. papier d’Arménie). Jest to rodzaj aromatyzowanego benzoesem papieru stworzonego przez Auguste’a Ponsot’a pod wpływem wyprawy do Armenii i zaobserwowania jak jej mieszkańcy wykorzystują wspomnianą żywicę do perfumowania i dezynfekcji swoich mieszkań. Przekonajmy się jednak jaką wizję tego procesu miała Annick Ménardo.

     Jeśli chodzi o początek zapachu, to ważną rolę odgrywa w nim kadzidło. Od razu czuć, że dzieło Guerlain jest dymne. I mroczne. Albo raczej ciemne. W klimacie tych perfum nie odnajduję bowiem nic niepokojącego. Czuć jednak zmierzch. I to mimo faktu, że w głowie Bois d’Arménie pojawia się irys. Choć jest to jeden ze składników, ze stosowania których słynie francuska marka, to jednak w opisywanej kompozycji odgrywa on raczej drugoplanową rolę. Wnosi trochę kwiatowej słodyczy oraz pudrowości, natomiast wrażenia te pojawiają się niejako w tle. Podobnie zresztą jak i również obecny w otwarciu zapachu różowy pieprz. Także i on przyczynia się do wzmocnienia słodkiej strony stworzonego przez Annick Ménardo pachnidła. Ciekawe jest zaś to, że mimo swojego klimatu noir, Bois d’Arménie od początku sprawiają wrażenie perfum delikatnych. Są transparentne, dzięki czemu poszczególne nuty dostają przestrzeń by się pokazać, robią to jednak w sposób zdecydowanie subtelny.

     Na wstępie wspomniałem, że papier ormiański aromatyzowany jest benzoesem. Składnika tego nie mogło zatem zabraknąć w sercu opisywanej dziś kompozycji. Jego waniliowa słodycz przenika środkową fazę dzieła Guerlain. Jest ciepła i zmysłowa. A także jakby kleista. Osobiście nie przepadam za tym ostatnim wrażeniem, jednak Annick Ménardo udało się zgrabnie je utemperować. Między innymi za sprawą silniejszego zaakcentowania aromatu drewna gwajakowego. Jego dymna, nieco kojarząca się z paloną gumą a nieco z wędzonką woń, ciekawie kontrastuje ze słodszym, balsamicznym akordem Bois d’Arménie. Na tym etapie zapachu pojawia się również kolendra, według mnie nie odgrywa tu ona jednak znaczniejszej roli. W przeciwieństwie do zwiastującej zbliżającą się bazę tych perfum nuty paczuli. Jej ostrzejszy aromat nadaje całości bardziej męskiego charakteru. Choć muszę przyznać, że także i paczula przedstawiona jest tu w sposób raczej ugrzeczniony. Jest, ale nie straszy. Natomiast obok niej, w ostatniej fazie zapachu pojawiają się jeszcze balsam copahu oraz białe piżmo. Oba te składniki przekładają się na wzmocnienie zmysłowej strony skomponowanego przez Annick Ménardo pachnidła. Końcówka jest więc miękka i słodka.

     Zobaczmy teraz jak prezentują się walory użytkowe Bois d’Arménie. Wspomniałem już wcześniej o charakterystycznej dla tych perfum delikatności. I rzeczywiście, mimo obecności kilku nut, które lubią walić obuchem w łeb, dzieło Guerlain projektuje raczej subtelnie. Należy szukać go bliżej skóry. Co niekoniecznie jest w tym wypadku wadą. Poza tym zapach nadrabia swoją trwałością. Ta w moim wypadku okazała się bowiem naprawdę dobra i wynosiła 8-9 godzin od aplikacji. Warto jednak pamiętać, że mamy tu do czynienia z wodą perfumowaną, a nie toaletową.

     To może jeszcze parę słów o flakonie recenzowanej dziś kompozycji. Ponieważ perfumy te należą do kolekcji L’Art et la Matière, to wzór ich buteleczki jest taki sam jak pozostałych zapachów w serii. Tak więc prostopadłościenny szklany pojemniczek posiada ścięte górne narożniki, w efekcie czego czarna, owinięta sznureczkiem, zatyczka spoczywa na elemencie przypominającym piramidę. Front flakonu zdobi natomiast elegancka etykieta umieszczona w specjalnie dla niej przygotowanym tłoczeniu. Wyczytać z niej możemy nazwę perfum oraz ich markę. Pod tym względem prezentuje się więc ona dość minimalistycznie. Całość robi jednak bardzo dobre wrażenie i od razu nasuwa myśl, że mamy do czynienia z towarem luksusowym. A bursztynowa barwa zamkniętej we wnętrzu cieczy tylko utwierdza nas w tym przekonaniu.  

     Bois d’Arménie to perfumy, które zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie. Z jednej strony stosunkowo proste i transparentne, a z drugiej naprawdę ciekawe. Eksplorują wątek dymno-żywiczny i przedstawiają go na kilka sposób. Z przyjemnością obserwowałem jak powolutku ewoluują na skórze. Jednocześnie, w kompozycji jest coś leniwego. Jakiś ciężar, który sprawia, że mimo obecności żywszych nut takich jak różowy pieprz czy kolendra, dzieło Guerlain sprawia wrażenie spokojnego. Może nawet lekko ospałego. A przy tym wyraźnie zmysłowego. Bois d’Arménie posiadają bowiem według mnie zdecydowanie wieczorowy charakter. A ich subtelna słodycz ma w sobie coś uwodzicielskiego. Zapach jest dojrzały i zrównoważony, i chyba w tym tkwi jego urok.      

Bois d’Arménie
Główne nuty: Żywice, Kadzidło.
Autor: Annick Ménardo.
Rok produkcji: 2006.
Moja opinia:  Polecam. (6/7)