Royal Oud – zieleń godna szacha
Moje ostatnie spotkanie z marką Creed miało miejsce już jakiś czas temu, pomyślałem więc, że czas znów sięgnąć po perfumy z jej oferty. Tym razem zdecydowałem się zaś na Royal Oud z 2011 roku. Zapach, którego autorem jest nie tylko Olivier Creed, ale i Julien Rasquinet. Byłem zatem ciekaw efektów tej współpracy. A choć nie jestem miłośnikiem oudu, to jednak ich spis nut zainteresował mnie do tego stopnia, że zdecydowałem się zamówić próbkę. Wskazuje on bowiem, że możemy tu mieć do czynienia z dość nietypowym przedstawieniem tej aromatycznej żywicy. I to nawet mimo tego, że znaleziony przeze mnie na oficjalnej stronie marki opis wskazujący na bogaty aromat oraz elegancki charakter kompozycji brzmi naprawdę sztampowo.
Początek recenzowanych dziś perfum zaskoczył mnie do tego stopnia, że musiałem upewnić się, że sięgnąłem po właściwą próbkę. A to dlatego, że zamiast ciężkiej woni oudu przepełniony jest zielonym aromatem galbanum. Które jest tu naprawdę łatwe do zidentyfikowania. I którego zupełnie się nie spodziewałem. Niemniej, jego obecność w głowie Royal Oud tylko zwiększyła moje zainteresowanie tym pachnidłem. Na pierwszym etapie opisywanej kompozycji znajdziemy również cytrusy. A konkretnie bergamotkę i limonę. Wpisują się one w jasny i świeży klimat, którym otwiera się dzieło Creed. Podobnie zresztą jak i, również obecny w tej fazie zapachu, różowy pieprz. Z tym, że on akurat niesie ze sobą trochę więcej słodyczy. Nadaje też całości nieco bardziej orientalnego charakteru.
Wspomniałem przed chwilą o pojawiającej się w Royal Oud słodyczy. Tak więc serce kompozycji jest tą fazą, w której następuje wyraźna tranzycja od świeżej zieleni do słodszego akordu drzewnego. Przy czy pierwsze z wymienionych wrażeń podtrzymane zostało przy pomocy arcydzięgla. Jego aromat sprawia, że recenzowane perfumy wydają mi się bardziej eleganckie. W chłodniejszy wątek prezentowanego pachnidła wpisuje się też kardamon. Który podbudowuje jednocześnie przyprawową stronę zapachu. Podobnie jak i pojawiające się na tym etapie goździki. Tym samym orientalne odniesienia stają się bardziej ewidentne. Co nie powinno dziwić, skoro za inspirację do stworzenia Royal Oud posłużył Olivier’owi Creed’owi i Julien’owi Rasquinet’owi perski pałac Sa’d Abad. Który notabene miałem okazję zwiedzać będąc w 2015 roku w Iranie. Natomiast wątek drzewny wprowadzony został za pomocą nuty drewna cedrowego. Do którego w bazie zapachu dołącza jeszcze bardziej dymny gwajakowiec. A także tytułowy oud. Z tym, że jego aromat nie jest tu aż tak charakterystyczny. Apteczna gorycz została nieco stonowana, wyeksponowano natomiast słodszą, żywiczną stronę. Podobną rolę pełnią też bardziej zmysłowe drewno sandałowe oraz piżmo. Z kolei wprowadzone do ostatniej fazy kompozycji kadzidło frankońskie wpisuje się w, raczej drugoplanowy, wątek dymny. Ogólnie, końcówka Royal Oud jest zdecydowanie spokojniejsza. Emanuje elegancją i wyrafinowaniem.
A skoro o emanacji mowa, to warto by przekonać się jak recenzowane dziś pachnidło wypada pod kątem walorów użytkowych. Tak więc, jeśli chodzi o projekcję, to określiłbym ją jako w normie. Zapach nie jest nad wyraz ekspansywny, nie chowa się też jednak tuż przy skórze. Czujemy go natomiast przede wszystkim wewnątrz naszej strefy komfortu. Jeśli zaś chodzi o trwałość kompozycji, to i tu nie można mieć powodów do narzekań. A przynajmniej ja nie mogę. A to dlatego, że na mojej skórze dzieło Creed utrzymywało się zazwyczaj przez 9 do 11 godzin. Warto jednak mieć na uwadze fakt, że mamy tu do czynienia z wodą perfumowaną.
Skoro opisywany dziś zapach nosi nazwę Royal Oud, to przekonajmy się czy i jego flakon prezentuje się po królewsku. Według mnie aż tak nie, choć elegancji mu nie brak. Co wynika choćby z wyglądu zdobiącej buteleczkę czarnej etykiety i wypisanej na niej złotymi literami nazwy perfum oraz pojemności flaszki. Pojawia się także logo Creed. Ciekawym zabiegiem jest natomiast pokrycie czarną farbą charakterystycznie wytłoczonego oznaczenia marki. W przypadku większości zapachów z oferty domu Creed pozostaje ono bowiem przeźroczyste. Do tego dodać zaś musimy jeszcze czarną, plastikową zatyczkę ze srebrnym wierzchem. Wnętrze flakonu wypełnia natomiast bladozielona ciecz. Całość prezentuje się więc elegancko, ale i stonowanie.
Royal Oud to perfumy, które zrobiły na mnie pozytywne wrażenie. Podoba mi się ich zmienność. Zapach jest zróżnicowany i ciekawie ewoluuje na skórze. Od zaskakującej, zielonej świeżości zgrabnie przechodzi do słodszej, drzewno-balsamicznej bazy. Przy czym przez większość czasu udaje mu się zachować elegancki charakter. Czuć także wysoką jakość wykonania. Do tego kompozycja ta jest również dość uniwersalna. Pasować będzie zarówno mężczyznom jak i kobietom. I dobrze sprawdzi się podczas większości okazji. Jedynie w upalne dni może okazać się nieco przyciężka. Nie zmienia to jednak faktu, że Royal Oud to ciekawy dodatek do oferty Creed. Z tym, że jego nazwa może być nieco myląca. O ile bowiem jestem w stanie zgodzić się ze stwierdzeniem, że pachnidło to ma w sobie coś królewskiego, to już oudowym na pewno bym go nie nazwał. Z nut drzewnych najsilniej czuć tu cedr.
Royal Oud
Główne nuty: Nuty Drzewne, Galbanum.
Autor: Olivier Creed, Julien Rasquinet.
Rok produkcji: 2011.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)